Kościół wewnętrznie skłócony? Wokół polemiki Semki i Terlikowskiego

W przestrzeni publicznej popularny się staje nowy rodzaj narracji o biskupach. Polega on na typowaniu, kto z nich jest dobry, a kto zły. W efekcie kłócimy się jako katolicy, a Kościół zaczyna bardziej przypominać parlament niż świątynię.

W zeszłym tygodniu w dwu ważnych tygodnikach opinii – „Do Rzeczy” oraz „Plus Minus” (dodatku „Rzeczpospolitej”) – pojawiła się interesująca dyskusja. Temat tygodnia magazynu „Do Rzeczy” (niepotrzebnie reklamowany prowokacyjną okładką) dotyczył publicystyki Tomasza Terlikowskiego. Krytycznie i dość trafnie zanalizował ją z konserwatywnego punktu widzenia Piotr Semka. Z kolei Kaja Godek odniosła się do jednego jej wątku: pobłażliwości Terlikowskiego wobec ruchu LGBT. Szkoda, że w jej tekście nie znalazły się cytaty z artykułów adwersarza lub stosowne odnośniki, gdyż bez nich – a pamięć ludzka jest zawodna – nie do końca wiadomo, co dokładnie Autorka zarzuca właśnie jemu. Drugi tekst został przez Tomasza Terlikowskiego zlekceważony. Natomiast odpowiedział on na tekst pierwszy. 

Nie będę tu streszczał przywołanej dyskusji. Najlepiej będzie, gdy czytelnicy zapoznają się z nią bez mego pośrednictwa. Chcę natomiast rozwinąć jeden z jej wątków. Otóż Piotr Semka słusznie zauważa, że Tomasz Terlikowski przyjął „rolę kogoś, kto poucza hierarchów” i chce realnie wpływać na to, co się dzieje w Kościele instytucjonalnym. Terlikowski właściwie się z tym zgadza. Podkreśla jednak, że tak powinno być: skoro Kościół bez świeckich nie istnieje, to ich „opinie i wiara mają znaczenie” i powinny być prezentowane w mediach. Pomińmy teraz kwestie personalne i skupmy się na samym zjawisku, którego od kilku lat Terlikowski jest najbardziej rozpoznawalnym kreatorem. Chodzi mi o zjawisko medialnej krytyki hierarchów kościelnych ze strony katolickiego laikatu. 

Zjawisko, o którym piszę, jest w polskim Kościele stosunkowo młode. Dotąd bowiem przeważały trzy odmiany narracji o biskupach: informacyjna, „hagiograficzna” oraz antykatolicka. Nowy rodzaj narracji przypomina tę ostatnią, jest jednak prowadzony z wnętrza Kościoła i towarzyszy mu deklaracja troski o Kościół. Co więcej, tworzenie i oddziaływanie tej narracji wyszło poza wąską grupę tzw. intelektualistów katolickich oraz otrzymało wsparcie ze strony najbardziej wpływowych mediów. 

Efekt powyższego zjawiska jest taki, że odbiorcy mediów – wśród których z pewnością znajdują się też biskupi – regularnie dowiadują się, kto z tych ostatnich jest zły (częściej), a kto dobry (rzadziej). Kto powinien być wymieniony, a kto nie. Kto głosi słabe, a kto lepsze kazania. Kto jest polityczny, a kto apolityczny (czytaj: polityczny właściwie). Kto jest rygorystyczny i nie rozumie współczesności, a kto jest otwarty. I tak dalej. Z kolei publicyści, którzy nie zgadzają się z takimi ocenami, wchodzą w tę dyskusję, broniąc biskupów „złych” i krytykując biskupów „dobrych” (niekiedy włącznie z biskupem Rzymu). I tak mamy w rezultacie jeden wielki Kościół kłócący się – Kościół, który bardziej przypomina parlament niż świątynię. Kościół, który staje się pośmiewiskiem dla tych, którzy nie wierzą (i w tej sytuacji z pewnością nie uwierzą), że jest On „jeden, święty, powszechny i apostolski”. 

Daleki jestem od przekonania, że świeccy nie mają nic do powiedzenia w Kościele i o Kościele. Uważam jednak, że dyskusje o sprawach wewnątrzkościelnych nie powinny być rozpalane przez katolików w masowych i niekatolickich mediach. Nie powinnyśmy wciągać w nasze spory niekatolików i nie powinniśmy dać się wciągać przez nich w takie spory. Powinniśmy też pamiętać, że obowiązuje nas zasada umiaru w formułowaniu sądów i ostrożności w ferowaniu wyroków. Dotyczy to też spraw bolesnych, takich jak wewnątrzkościelne nadużycia. Ideałem byłaby sytuacja, gdyby miejscem procedowania wewnątrzkościelnych spraw trudnych były nie media, lecz przejrzyste kościelne instytucje, w których uczestniczą także świeccy. Ideałem byłoby też to, gdyby wszelkie nasze rozmowy o Kościele odbywały się głównie w szerokiej przestrzeni Kościoła. 

Przed nami niełatwe zadanie – zadanie zbudowania modelu rozmawiania w Kościele o Kościele. Modelu, który zarówno zachowuje tradycję eklezjalną, jak i uwzględnia realia współczesności. Z pewnością nie da się dziś utrzymać modelu całkowitej izolacji poszczególnych stanów Kościoła, w którym jeden stan poucza resztę ex cathedra. Jeśli jednak Kościół ma nam przypominać o rzeczywistości „nie z tego świata”, nie powinien się upodabniać do typowych jego instytucji. Czemu innemu służą kluby dyskusyjne, partie polityczne, parlamenty, media itp. – a czemu innemu Kościół. Kościół nie powinien być miejscem starcia poglądów, stronnictw i osób – starcia, w którym jedni wygrywają, a inni przegrywają. Kościół powinien być raczej miejscem wsłuchiwania się w głos Chrystusa. Wsłuchiwania się, w którym wzajemnie sobie pomagamy – każdy na miarę otrzymanego powołania. Wewnątrzkościelna rozmowa ma sens, jeśli temu wsłuchiwaniu służy. Owszem, czasami może to być rozmowa trudna. Gdy jednak w taki czy inny sposób ją zaczynamy, nie zakładajmy samego zła u naszych pasterzy. Mają oni swoje wady, ale w większości przypadków jest tak, że to, co się im zarzuca, wynika z bezradności wobec gwałtownych zmian cywilizacyjnych lub skomplikowanych sytuacji życiowych, w których uczestniczymy. A bezradność ta dotyczy tak naprawdę nas wszystkich. 

Na koniec uwaga osobista, która w pewien sposób wiąże się z poruszonym tu tematem. Zawsze miałem trudności w słuchaniu kazań. (Przy okazji polecam najnowszy numer miesięcznika „W drodze”, który dotyczy tej kwestii). Dla mnie jako akademika słuchanie kazań było sytuacją nienaturalną. Przecież mój zawód w dużej mierze polega na mówieniu, nauczaniu, panowaniu nad słuchaczami, którzy siedzą przynajmniej jeden stopień niżej. Co gorsza, kazania są różne, w tym także takie, że tropienie w nich błędów, potknięć lub niestosowności aż się samo nasuwa. Owo tropienie nasila się, gdy osobiście zna się kaznodzieję i jego wady. W pewnym jednak okresie życia zrozumiałem, że słuchanie kazań – bez względu na ich jakość – jest duchowym luksusem. Jest wyjątkowym momentem tygodnia, w którym nie mówię, lecz naprawdę słucham. Słucham, by znaleźć choćby jedną myśl, która nie jest ode mnie, ale jest dla mnie. Ta myśl to dar. Różny i różnie zapakowany, ale dar. Być może warto o jego opakowaniu krytycznie podyskutować, ale raczej nie za pośrednictwem Wirtualnej Polski.  
 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak Jacek Wojtysiak Profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Sympatyk ruchów duchowości małżeńskiej i rodzinnej.