Dwa miesiące po zatrzymaniu polskich żołnierzy za oddanie strzałów ostrzegawczych w stronę agresywnych migrantów umiera raniony nożem na tym samym odcinku granicy żołnierz. Trudno w tej sytuacji nie zadać pytań o związek między tymi sytuacjami i o to, co robi państwo, by żołnierze mogli realnie bronić kraju i własnego bezpieczeństwa.
06.06.2024 21:10 GOSC.PL
Od końca maja Polska żyła kolejnymi informacjami o pogarszającym się stanie zdrowia polskiego żołnierza ranionego nożem przez szturmującą granicę w okolicach Dubicz Cerkiewnych grupę migrantów. Mężczyzna został ugodzony w klatkę piersiową w chwili, gdy próbował zablokować napastnikowi możliwość przejścia na polską stronę. Ranny trafił do szpitala w Hajnówce, a następnie w Warszawie. Zmarł dziś, w czwartek 6 czerwca, w godzinach popołudniowych.
Gdy 28 maja informacja o zranieniu żołnierza trafiła do mediów, premier Donald Tusk błyskawicznie udał się na granicę. Już następnego dnia media obiegły zdjęcia szefa rządu z ministrem obrony Kosiniakiem-Kamyszem i funkcjonariuszami straży granicznej, spoglądających z poważnymi minami na rozłożone na stole mapy. Padło wiele słów o ogromnej roli, jaką odgrywają nasi żołnierze i pogranicznicy broniący kraju przed nielegalnymi migrantami. A w kolejnych dniach wzmocniono kampanijny przekaz o konieczności budowania wzdłuż granicy z Białorusią nowych umocnień.
Opinia publiczna nie wiedziała jeszcze wtedy, że dwa miesiące wcześniej, na tym samym odcinku granicy, doszło do innego ataku agresywnej grupy migrantów wyposażonych w niebezpieczne przedmioty. Według późniejszych ustaleń dziennikarzy Onetu – Edyty Żemły i Marcina Wyrwała – polscy żołnierze oddali wtedy w powietrze kilka strzałów ostrzegawczych. To nie pomogło, kilkudziesięcio-osobowa grupa agresorów nadal napierała. Kolejne strzały ostrzegawcze mundurowi oddali więc w ziemię. Dopiero wtedy atakujący mężczyźni wycofali się. I wówczas zdarzyło się coś, w co aż trudno uwierzyć: trzech żołnierzy oddających strzały ostrzegawcze zostało zatrzymanych przez żandarmerię wojskową, a dwóm z nich postawiono zarzuty.
Żemła i Wyrwał opublikowali ustalenia swojego śledztwa w środę, 5 czerwca wieczorem, wywołując burzę. Kilkanaście godzin później, w Warszawie zmarł raniony pod koniec maja żołnierz.
Wszyscy umywają ręce
Afera, jaką wywołała publikacja Onetu nabrała ogromnych rozmiarów. Zaczęły się więc wyjaśnienia. Pierwsze drogą twitterową. Na portalu „X” zarówno Władysław Kosiniak-Kamysz jak i Donald Tusk wyrazili swoje oburzenie działaniami żandarmerii, oczekując szybkich wyjaśnień i decyzji personalnych. Wrażenie było takie, jakby sami o sprawie dowiedzieli się z mediów.
Następnie pojawił się komunikat prokuratury, która twierdzi, że nie doszło do sytuacji zagrożenia życia, a żołnierze „przekroczyli swoje uprawnienia poprzez oddanie w kierunku migrantów co najmniej kilku strzałów, narażając tym na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia”. Z kolejnych informacji jasno wynikało (do czego na konferencji prasowej przyznał się ostatecznie szef MON), że sprawa była stronie rządowej znana.
Niezależnie jednak od tego czy premier Tusk i wicepremier Kosiniak-Kamysz wiedzieli o zarzutach dla polskich żołnierzy od początku kwietnia czy od wczoraj, z punktu widzenia bezpieczeństwa i stabilności państwa, mamy do czynienia z sytuacją fatalną i to na kilku poziomach.
Pierwszy dotyczy kontroli rządu nad państwem: jeśli obaj panowie poznali sprawę ze środowego reportażu, to znaczy, że dwie najważniejsze z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju osoby, nie mają zielonego pojęcia o tym, co dzieje się w najbardziej zapalnym obecnie rejonie Polski, gdzie regularnie od niemal trzech lat prowadzona jest operacja służb obcego państwa przeciw naszemu krajowi. Jeśli jednak o sprawie wiedzieli, to sytuacja jest jeszcze poważniejsza.
Premierów ucieczka do przodu?
Trudno nie dostrzec związku przyczynowo-skutkowego między zatrzymaniem i zarzutami za oddanie strzałów w Dubiczach Cerkiewnych, a kilku późniejszych przypadkach zranienia polskich żołnierzy w tej samej okolicy. Zatrzymani żołnierze nie tylko usłyszeli zarzuty, ale nie otrzymali też żadnego wsparcia prawnego ze strony polskiego państwa – na adwokatów zrzucili się dla nich koledzy z oddziału. Informacja szybko rozeszła się wśród służących na granicy funkcjonariuszy. Mocno podupadło morale wojskowych. Ale przede wszystkim w czasie interwencji i ataków nielegalnych migrantów każdy miał już z tyłu głowy myśl, że nawet w razie oddania strzałów ostrzegawczych może mu grozić postępowanie wyjaśniające, a nawet prokuratorskie zarzuty. Atakujący z użyciem m.in. noży migranci nie mieli tych dylematów.
Zakładając, że szef rządu i minister obrony narodowej byli poinformowani o sytuacji z końca marca, trudno nie zadać sobie pytania, czy błyskawiczna wizyta na granicy po ataku na polskiego żołnierza i seria stanowczych wypowiedzi o konieczności obrony polskiej granicy, która po niej nastąpiła, nie była wizerunkową ucieczką do przodu? Szczególnie, że prokuratorskie postępowanie przeciwko żołnierzom toczyło się bez przeszkód. Liderzy rządu nie mogli przecież wiedzieć, że dziennikarze Onetu ujawnią to, co wydarzyło się na granicy kilka tygodni wcześniej.
PAP/Darek DelmanowiczNieadekwatne prawo paraliżuje żołnierzy
Gdy kilka dni temu pisałem do najnowszego numeru „Gościa” tekst o nagłej zmianie stanowiska koalicji rządzącej ws. granicy, postawiłem w nim pytania o to, czy wzmożona w ostatnich tygodniach narracja o Tarczy Wschód i potrzebie wzmocnienia zapory wzdłuż granicy z Białorusią jest rzeczywistą zmianą poglądów Donalda Tuska czy jedynie elementem wizerunkowej gry na czas kampanii wyborczej. Nie znałem jeszcze wtedy historii o zarzutach dla polskich żołnierzy, które postawiła przecież prokuratura kierowana przez ministra Bodnara. Ta historia niestety pokazuje, że rzeczywiste działania są bardzo dalekie od wypowiadanych na wiecach deklaracji.
To, co się wydarzyło obnaża słabość strategii bezpieczeństwa państwa polskiego na kilku poziomach. Pierwszym i najważniejszym jest pozbawienie polskich żołnierzy poczucia bezpieczeństwa. Wysyłanie na granicę funkcjonariuszy, bez stworzenia im jasnych i usankcjonowanych prawnie reguł użycia broni i możliwości realizowania zadania obrony granicy z zagwarantowaniem prawa do ochrony własnego bezpieczeństwa, jest nie tylko przeciwskuteczne, ale wręcz nieludzkie. A dla żołnierzy paraliżujące w sytuacji realnego zagrożenia. Z punktu widzenia Rosji czy Białorusi to sytuacja wręcz wymarzona i to nie tylko w kontekście obecnych działań hybrydowych, ale również długofalowo. Bo cóz z tego, że wyposażymy polską armię w najnowocześniejszą broń, jeśli w praktyce podejmujemy działania, dzięki którym będą bali się jej użyc w sytuacji zagrożenia?
Drugą istotną płaszczyzną jest kolejna przestrzeń polaryzacji społeczeństwa. O ile bowiem krytyka, która spada na rządzącą koalicję jest w pełni zasłużona, o tyle partie obecnie opozycyjne bez wątpienia dostają w ten sposób darmowe paliwo na ostatniej prostej kampanii przed wyborami europejskimi. Tymczasem ani obecny, ani poprzedni rząd nie zatroszczył się o stworzenie jasnych, adekwatnych norm prawnych, określających zasady użycia broni w sytuacji, która nie jest formalnie wojną, ale jak najbardziej nosi znamiona agresji poniżej progu wojny kinetycznej. A właśnie taka sytuacja ma od trzech niemal lat miejsce na granicy z Białorusią. Tego rodzaju zapisów nie wypracował ani rząd „koalicji 15 października” ani rząd Zjednoczonej Prawicy.
Tymczasem taki projekt, firmowany przez prezydenta Andrzeja Dudę i szefa BBN Jacka Siewierę leży od dawna w Sejmie. Ale w toku trwającego od 9 miesięcy maratonu wyborczego nikt nie jest nim zainteresowany. Bo ani opozycja, ani koalicja nie mogłaby przedstawić go jako własnego sukcesu. Ale kto by się przejmował granicą, kiedy toczy się "prawdziwa" walka - walka o głosy.
Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.