Najlepszym przykładem zakłamywania historii jest zmienianie się w czasie obowiązującej wykładni intencji, z jakimi Mieszko I przyjmował chrzest.
06.06.2024 00:00 GOSC.PL
Dawno, dawno temu, kiedy chodziłem do szkoły, obowiązywała wizja historii Polski naznaczona jeszcze traumą II wojny światowej. Wizja ta nakazywała przedstawiać minione tysiąc lat jako niemal nieprzerwaną heroiczną obronę Polaków przeciwko niemieckiemu ekspansjonizmowi, ożywianemu rzekomo prastarą germańską ideą Drang nach Osten (parcie na wschód). Tak głosiła oficjalna ideologia, wprawdzie generalnie znienawidzona, ale stosunkowo niedawne bolesne doświadczenia sprawiały, że akurat w tym przypadku trafiała ona na podatny grunt. Przed niemiecką nawałą mieliśmy się bronić wspólnie z innymi Słowianami, zagrożonymi podobnie jak my.
Dlatego o chrzcie Mieszka I nauczano, że głównym celem księcia Polan było wytrącenie z rąk Niemców argumentu o nawracaniu pogan. Pod tym pretekstem pragnęli oni bowiem unicestwić młode, polskie państwo. Mieszko chętnie pozostałby przy pogaństwie, ale obawiał się niemieckiej potęgi. Jednocześnie okazał się bardzo sprytny i chrzest przyjął z Czech, a nie z Niemiec. Chciał bowiem uniezależnić się w ten sposób od niemieckiego duchowieństwa i zbudować z Czechami antygermański sojusz.
Oczywiście cała ta teoria była zupełnie ahistoryczna. Wystarczy wspomnieć, że biskupstwo w Pradze, jako pierwsze w państwie czeskim, powstało dopiero w 973 roku, a więc kilka lat po chrzcie Mieszka. Ziemie czeskie w 966 roku należały do diecezji niemieckiej Ratyzbony, a ta z kolei podlegała archidiecezji niemieckiej Moguncji. Nie było więc niezależnego od Niemiec czeskiego duchowieństwa i mówienie o przyjęciu chrześcijaństwa z rąk Czechów jest całkiem chybione. A szermowanie utworzonym w XX wieku sformułowaniem Drang nach Osten w kontekście czasów dynastii Ludolfingów jest zupełnym anachronizmem. Takiemu myśleniu zaprzecza choćby zjazd gnieźnieński w 1000 roku, podczas którego cesarz Otto III postanowił stworzyć niezależną metropolię kościelną w Gnieźnie z siecią podporządkowanych jej biskupstw. Wykonał też gesty zapowiadające wyniesienie Bolesława Chrobrego, syna Mieszka, do godności królewskiej. Zresztą cała narracja o tysiącletniej nieustannej obronie Polaków przed niemieckim ekspansjonizmem nie miała oparcia w faktach. Przez większą część historii nasi zachodni sąsiedzi byli politycznie podzieleni i nie atakowali nas. W rezultacie granica zachodnia aż do połowy XVIII wieku była naszą najspokojniejszą granicą.
Po roku 1989 i upadku komunizmu zmieniła się optyka i o intencjach Mieszka I zaczęto mówić zupełnie inaczej. Nie straszono już Niemcami, przeciwnie, z mroków historii wyciągnięto zjazd gnieźnieński i zaczęto podkreślać rangę tego wydarzenia. Nagle Mieszko I stał się pionierem wstąpienia Polski do Unii Europejskiej. Tak bowiem chyba należy rozumieć tłumaczenie, że decydujące dla księcia Polan było włączenie stworzonego przez niego państwa do świata kultury europejskiej, zachodniej, tożsamej wówczas z rozszerzającym się chrześcijaństwem. Mieszko rozumiał, że Polska pogańska pozostałaby zacofana, na marginesie wydarzeń, a chrześcijańska stanie się pełnoprawnym partnerem innych państw europejskich i wkrótce rozkwitnie kulturowo i gospodarczo.
O co w takim razie chodziło Mieszkowi? Trudno powiedzieć, może motywów było kilka. Nie można wykluczyć również tych religijnych. Przecież książę mógł – nawet nie w pełni rozumiejąc istotę chrześcijaństwa – dojść choćby do wniosku, że Bóg chrześcijański jest znacznie potężniejszy od bogów pogańskich, trzeba Go więc mieć po swojej stronie. Jeśli ktoś o tym mówi, zarzuca mu się naiwność i niedocenianie Mieszka. Tymczasem nie powinniśmy zapominać, że był on człowiekiem średniowiecza, dzieckiem swej epoki. Czy rzeczywiście mógł rozumieć, jak bardzo kluczowa dla całej późniejszej historii Polski okaże się jego decyzja o wejściu do baptysterium?
Leszek Śliwa Zastępca sekretarza redakcji „Gościa Niedzielnego”. Prowadzi także stałą rubrykę, w której analizuje malarstwo religijne. Ukończył historię oraz kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim. Przez rok uczył historii w liceum. Przez 10 lat pracował w „Gazecie Wyborczej”, najpierw jako dziennikarz sportowy, a potem jako kierownik działu kultury w oddziale katowickim. W „Gościu” pracuje od 2002 r. Autor pierwszej w Polsce biografii papieża Franciszka i kilku książek poświęconych malarstwu.