Muzyczna wojna

Opolski festiwal mało kogo rusza i nie odgrywa, pomimo starań organizatorów, realnie mobilizującej politycznej roli. Warto jednak nasłuchiwać i obserwować, co w społecznej duszy gra. Kultura wciąż potrafi nie tylko wyprzedzająco informować nas o nadejściu politycznej zmiany, co wręcz do takiej zmiany doprowadzić.

Muzyka od wieków odgrywała bardzo ważną rolę w naszym życiu społecznym. Pieśni przekazywały historię minionych pokoleń. Towarzyszyły nam zarówno w chwilach zwyczajnych, jak i tych wyjątkowych. Na ustach przez wieki mieli je pielgrzymi, ale i rycerze idący w bój. Muzyka jest wreszcie nieodzowną częścią liturgii, w myśl ludowego porzekadła przypisywanego św. Augustynowi, że kto śpiewa, ten dwa razy się modli. 

Od czasów biblijnej historii o zburzeniu Jerycha wiemy, że muzyka może stać się orężem, które wykorzystujemy w bitwie. Tu mimo upływu tysięcy lat niewiele się zmienia. Zakończony wczoraj 61. Krajowy Festiwal Polskiej Piosenki w Opolu od samego początku był prezentowany w aurze politycznego manifestu. Jego organizatorzy wprost oświadczali, że odzyskali festiwal i wracają po ośmiu latach zniewolenia. 

Choć niewątpliwie kultura ma szalenie ważną funkcję do spełnienia, pojawia się pytanie, czy zaprzęgnięcie jej do bieżącej politycznej walki zawsze jej służy. Tym bardziej, że takie zaangażowanie może bardzo łatwo ulec dewaluacji. Zdaję sobie sprawę z ogromnej tradycji tzw. protest-songów. Mam jednak spore wątpliwości (delikatnie mówiąc), czy odgrzewanie po raz wtóry antykomunistycznego kotleta w celu zwiększenia frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które nie bez przyczyny mało kogo obchodzą, ma sens. Z żenujących występów Jana Pietrzaka za czasów poprzedniej władzy przeszliśmy bowiem do równie żenujących występów Zenona Laskowika. Inna sprawa, że już to samo w sobie mówi bardzo dużo, do kogo adresowany jest festiwal w Opolu. Tyle, że ten telewizyjny elektorat 60+ zasadniczo ma dość stałe preferencje polityczne. Ani Laskowik nie zniechęci wyborców anty-PiSu, ani nie zachęci zwolenników poprzedniej władzy do zmiany opinii. 

Nie bez złośliwości można by powiedzieć: „zostawcie umarłym grzebanie ich umarłych”. Opolski festiwal bowiem mało kogo rusza i nie odgrywa, pomimo starań organizatorów, realnie mobilizującej politycznej roli. Żadne mury nie runą, bo też nie bardzo wiadomo, jakie mury i kto by je miał obalić. Pozostanie co najwyżej niesmak. To jednak wcale nie oznacza, że kultura przestała mieć znaczenie. O nie, ona wciąż potrafi nie tylko wyprzedzająco informować nas o nadejściu politycznej zmiany, co wręcz do takiej zmiany doprowadzić. Dlatego wciąż warto dobrze nasłuchiwać i obserwować, co w społecznej duszy gra, bo piosenki, filmy, a dziś także internetowe memy, potrafią nam czasem powiedzieć daleko więcej niż nawet najlepsze badania społeczne. 

Choć Zjednoczona Prawica straciła władzę dopiero jesienią 2023 roku, sygnałem zbliżającej się klęski była wykrzykiwana przez młodzież na ulicach polskich miast piosenka Cypisa „Jbć PiS”. Rządowa propaganda mogła dwoić się i troić, ale tzw. osiem gwiazdek rezonowało w umysłach wielu Polaków, także tych, którzy na co dzień nie żyją polityką. Nie twierdzę oczywiście, że do politycznej zmiany w Polsce doprowadziła ta, umówmy się, niezbyt wysokich lotów piosenka. Stała się ona jednak częścią powszechnego zwłaszcza w młodszym elektoracie przekonania, że Zjednoczona Prawica jest szczytem obciachu. Nie jest przypadkiem, że grupa ta tak masowo poszła w październiku do urn. Ich protest był nie tyle etyczny, co estetyczny.

Zostawmy jednak na chwilę Polskę i spójrzmy za naszą zachodnią granicę. Od kilku tygodni toczy się gorąca dyskusja wokół przeróbki piosenki Gigi D’Agostino „L'Amour toujours”, a dokładniej jej nowych słów: „Ausländer raus, Deutschland den Deutschen” ( „obcokrajowcy precz, Niemcy dla Niemców”). Krótkie nagranie niemieckiej bananowej młodzieży, wykrzykującej wspomniane słowa na wyspie Sylt, rozpętało burzę. Powody są dwa. Po pierwsze, akurat w Niemczech przesłanie „obcokrajowcy precz” przywodzi na myśl najgorsze wspomnienia sprzed niecałych 100 lat. Po drugie, nie da się tego zrzucić na jakiś społeczny margines – na Sylcie bawiła się młoda niemiecka elita.  

Kanclerz Olaf Scholz zakazał wykonywania tego utworu w oryginale podczas jakichkolwiek publicznych imprez, by nie dawać ludziom pretekstu do wykrzykiwania obraźliwych słów. Historia jednak uczy nas, że cenzura nie działa, a „Ausländer raus, Deutschland den Deutschen” będzie się niosło nawet za sprawą osób nucących na przystankach. Bo choć piosenka nie jest najwyższych lotów, to bardzo łatwo wbija się w mózg.

Nie wiem, czy przełoży się to już na wyborczy wynik Alternatywy dla Niemiec w najbliższą niedzielę, ale nie ulega dla mnie wątpliwości, że nasi zachodni sąsiedzi właśnie przełamują społeczne tabu. Choć niechęć wobec imigrantów narastała od dawna i była politycznym paliwem dla ruchów systemowych, pojawienie się tej piosenki w przestrzeni publicznej może stanowić bardzo ważną cezurę we współczesnej historii politycznej Niemiec. Nikt chyba jeszcze nie wie, jaki ta cała historia będzie mieć finał. Warto jednak, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, mieć oczy i uszy szeroko otwarte.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski