Utyskujemy, że nastolatkowie wsiąkają w świat wirtualny, że młodzież jakaś taka społecznie nieprzystosowana i z problemami. Sami jej to fundujemy. Nie da się wszystkiego zrzucić wyłącznie na te diabelskie smartfony.
28.05.2024 12:32 GOSC.PL
Co prawda niedawno pisałem o dzieciach, ale ponieważ wielkimi krokami zbliża się 1 czerwca, to warto do tematu powrócić. Tym bardziej, że mało który temat generuje w przestrzeni publicznej w Polsce tak dużo emocji jak właśnie podejście do dzieci i ich wychowania. Odnoszę nieraz wrażenie, że to kwestia znacznie bardziej intymna i wrażliwa niż nasza wiara czy zarobki. Wielu rodziców traktuje bowiem każdą uwagę w tej materii jako bezpardonowy atak na coś najświętszego.
Jak zawsze nie chodzi o to, aby kogokolwiek oceniać – każdy rodzic orze jak może, a czasy są najdelikatniej mówiąc niesprzyjające, czego dowodzą statystyki dotyczące problemów psychicznych doświadczanych przez młodych. Chciałbym się jednak podzielić dwiema ogólnymi refleksjami na temat naszego społecznego podejścia do dzieci i młodzieży, w którym dostrzegam potencjalne źródła licznych problemów.
Pierwsza refleksja dotyczy różnorodności. To banał, ale banały nieraz warto powtarzać – każde dziecko jest inne. Co więcej, dziecko w wieku dwóch lat naprawdę różni się od dziecka w wieku 15 lat. Nie przez przypadek psychologia rozwojowa wyróżnia kilka faz dojrzewania człowieka. Różny wiek, różne potrzeby, różne wyzwania. Podczas gdy dwulatek potrzebuje bardzo bliskiej relacji z kimś bliskim (rodzice, dziadkowie, opiekun/-ka), 15-latkowi potrzebna jest przestrzeń wolności, niezbędna do przeżycia młodzieńczego buntu.
A co my robimy jako społeczeństwo? Z jednej strony maluchy wpychamy do żłobków, w których niestety nierzadko brakuje indywidualnej relacji pełnej bezpieczeństwa, co skutkuje późniejszymi traumami, na co zwracają uwagę psycholodzy i pedagodzy. Dzieci, które jeszcze nie potrzebują dużej przestrzeni wolności, bywają wrzucane w rzeczywistość jej nadmiaru. Z drugiej strony nastolatkowie, dla których taka przestrzeń jest niezbędna do prawidłowego rozwoju i dorastania, są coraz częściej poddawani nieustannej kontroli rodzicielskiej w duchu tzw. helicopter parenting (w wolnym tłumaczeniu rodzic krążący nieustannie nad dzieckiem niczym helikopter). To również jest potencjalne źródło problemów czy nerwic, jak zresztą wskazują wspomniani już psycholodzy i pedagodzy,
Zupełne pomieszanie z poplątaniem. 15-latków traktujemy jak dwulatków, a dwulatków jak 15-latków. Coś poszło bardzo nie tak, że straciliśmy jako społeczeństwo wyczucie dotyczące pożądanego charakteru relacji między rodzicami a dziećmi w zależności od wieku tych ostatnich.
Wydaje się jednak, że nie ma w tym żadnego przypadku – człowiek bez bazowego poczucia bezpieczeństwa i bez doświadczenia dobrze przeżytego nastoletniego buntu jest w dorosłym życiu mniej asertywny i bardziej podatny na wszelkiego rodzaju manipulacje (w tym marketingowe, choć w tym przypadku „trening reklamowy” zaczyna się dziś już od maleńkości).
Z powyższych obserwacji można by wysunąć wniosek, że adekwatne podejście jako społeczeństwo mamy do młodych nastolatków, którzy są pomiędzy „przewolnościowanymi” dziećmi i „przekontrolowanymi” prawie-dorosłymi. Niestety tak nie jest. Nie mamy bowiem sensownego pomysłu, jak społecznie „obchodzić” się z tą właśnie grupą. Powstające od niedawna w wielu miejscach w Polsce bardzo atrakcyjne place zabaw są bowiem adresowane głównie do młodszych dzieci. Taki 12-latek, jeśli nie zapisze się do klubu sportowego czy płatne zajęcia dodatkowe, zasadniczo niespecjalnie ma ofertę spędzenia wolnego czasu za darmo w przestrzeni publicznej. Utyskujemy, że nastolatkowie wsiąkają w świat wirtualny, ale czy zastanawialiście się, Droga Czytelniczko i Drogi Czytelniku, co oni mają robić po lekcjach? Skoro zwłaszcza w dużych miastach w wielu miejscach nie ma już instytucji starodawnego podwórka czy nawet ławeczki pod blokiem? Miejsca, gdzie młodzi nastolatkowie mogli by razem coś porobić, ale także przeżyć bunt czy wspólnie się ponudzić bez celu? Bez przekonania, że czas to pieniądz, a wynik egzaminu ósmoklasisty czy matury zadecyduje ostatecznie o całym ich przyszłym życiu.
Choć gwoli sprawiedliwości trzeba napisać, że ten problem został jakoś rozwiązany, tyle że niekoniecznie w najmądrzejszy sposób. Zamiast bowiem stworzyć taką ofertę spędzania czasu z niską barierą wejścia (także w wymiarze finansowym), ordynujemy dzieciakom od szóstej klasy podstawówki prawdziwy kierat w szkole. Klasa 7 i 8, a później szkoła średnia, to już w przypadku wielu nastolatków prawdziwa orka, od rana do nocy. Bez czasu na myślenie i o buncie, i o nudzie, ale także o rozwijaniu różnych pasji.
Możemy te dwa problemy zignorować, że „e tam, przesadzasz”. Tylko potem nie dziwmy się, że młodzież jakaś taka społecznie nieprzystosowana i z problemami. Sami jej to bowiem fundujemy. Nie da się wszystkiego zrzucić wyłącznie na te diabelskie smartfony.
Marcin Kędzierski Adiunkt w Kolegium Gospodarki i Administracji Publicznej Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, członek Polskiej Sieci Ekonomii, współzałożyciel Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego. Prywatnie mąż i ojciec sześciorga dzieci.