Do trzech lat ma się to stać – ludzkość utraci zdolność odróżniania prawdy od fałszu. Strachliwy nie jestem, ale muszę przyznać, że porządnie mnie ostatnio nastraszyli. Oni – to znaczy naukowcy. Kanadyjscy naukowcy, o których badaniach zrobiło się bardzo głośno.
Używam słowa „naukowcy” trochę w znaczeniu „amerykańskich naukowców”, którzy w naszej polskiej nomenklaturze stali się wręcz posągowi i symboliczni. Powinienem raczej powiedzieć „eksperci”, ale jakie to ma znaczenie, skoro po pierwsze, ich przewidywania nie wydają się wróżeniem z fusów, a raczej mają solidne oparcie w badaniach, a po drugie, jeśli się spełnią, to już chyba nie będzie czego ratować. W raporcie „Zakłócenia na horyzoncie” (Disruptions on the Horizon) rządowego think tanku The Policy Horizons Canada w Ottawie oceniono bowiem zarówno prawdopodobieństwo oraz czas wystąpienia krytycznych zjawisk, jak i ich wpływ na Kanadę i świat. Raport prognozuje załamanie się ekosystemów w ciągu najbliższych siedmiu lat, a infrastruktury krytycznej w cztery lata (na skutek cyberataków, rzecz jasna). Rządy mają przejąć miliarderzy, co zapewne nikogo nie dziwi, więc tak zwanej demokracji i tak można już zacząć pisać nekrolog bez obaw o zmarnowanie papieru. Skądinąd i to – załamanie się systemów demokratycznych – raport prognozuje w ciągu najbliższych sześciu lat. Na pierwszym jednak miejscu znalazło się ryzyko określone jako „ludzie nie są w stanie rozróżniać prawdy od fałszu”, co będzie miało kolosalne negatywne skutki. Rzeczeni eksperci wieszczą krytyczny wpływ tego zjawiska na sytuację społeczną, polityczną i gospodarczą, ale nikomu z nas chyba nie trzeba tego wyjaśniać – utrata zdolności rozróżniania prawdy i fałszu zdaje się bowiem zapowiedzią bardziej apokaliptyczną niż wszystkie 22 rozdziały ostatniej księgi Pisma Świętego czy nawet zbiór dzieł Hieronima Boscha (trudno, ja tak je czytam, chodzi mi zaledwie o ich warstwę surrealistyczną). Ale pozostawmy na boku gusta i guściki czy nawet koniec świata. Jedno jest pewne: nie da się tworzyć szczęśliwego życia w społeczeństwie, które formowane jest tak, by uwierzyło, że przekraczanie wszelkich nieprzekraczalnych dotąd granic jest w porządku. Że jest naturalne. I że służy dobru ogółu.
Trudno się nie domyślić, co właściwie mam na myśli – ostatnie rewelacje docierające nawet za ocean (Elon Musk: „To żenujące”), a mające początek w szufladach (bądź głowach) urzędników stołecznego ratusza, dotarły już do wszystkich. Wdzięczny jestem Ewie Czaczkowskiej za jej felieton (As z rękawa – s. 74), ale kiedy do niej w tej sprawie zadzwoniłem, rozpocząłem od sarkastycznego: „Żal, żeśmy takich czasów dożyli”. To oczywiście – powtórzę – sarkazm, wierzę w Opatrzność i wiem, że co ma być, to będzie. Ale uwierzyć zaprawdę nie potrafię, że ktokolwiek jest przekonany, iż rozwadniając farbę, jest w stanie pokolorować świat, a sprowadzając „prawdę” do „ideologii”, może czyjkolwiek świat uczynić szczęśliwszym. Już niebawem utracimy zdolność do odróżniania prawdy od fałszu? Coraz więcej takich (i to na tzw. świecznikach), którzy już jej nie mają.
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.