Naczelna Prokuratura Wojskowa ujawniła wczoraj, że jedna z instytucji państwowych przez wiele miesięcy przetrzymywała materiały, dotyczące katastrofy smoleńskiej przekazane przez USA.
Z komunikatu prokuratury wynika, że prokuratorzy zwrócili się oficjalnie o pomoc do Amerykanów 30 czerwca 2010 r.. Odpowiedź z Departamentu Sprawiedliwości USA nadeszła 11 stycznia 2011 r. Jednak, jak napisał w komunikacie płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, Polska uznała ją za niewystarczającą.
W odpowiedzi z 17 marca 2011 r. Amerykanie napisali, że „Stany Zjednoczone przekazały agendom rządu polskiego, już w początkowym okresie śledztwa, wszelkie materiały dotyczące katastrofy smoleńskiej, jakimi dysponowały, i w tej chwili władze USA nie posiadają żadnych innych informacji w tym zakresie".
Wtedy rozpoczęły się poszukiwania materiałów dostarczonych do Polski w naszych instytucjach państwowych. Od jednej z nich prokuratorzy otrzymali „pakiet dokumentów niejawnych". Dołączono je do najtajniejszych akt śledztwa, czyli tzw. akt wydzielonych. Z której instytucji nadeszły te dokumenty? Tego nie ujawniono.
Według Bogdana Święczkowskiego, byłego szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dotychczasowa praktyka była taka, że oficer łącznikowy ambasady USA przekazywał takie materiały do ABW. Rzeczniczka tej służby płk Katarzyna Koniecpolska-Wróblewska odmówiła informacji na ten temat.
Szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski przyznał, że otrzymał od prokuratury wojskowej listy w sprawie materiałów z USA, wysłał w tej sprawie monit do kilku ministerstw oraz służb zajmujących się wywiadem, ale nie było wśród nich ABW. – Nie przyszło mi do głowy, że takie dowody mogły tam trafić – wyjaśnił minister.
jd, rp.pl