O możliwościach przeprowadzenia sabotażu w Polsce przez rosyjskich agentów, o ostrzeżeniach białoruskiej opozycji i zachodnich służb specjalnych oraz o podchodzeniu do tego bez ulegania panice mówi Piotr Żochowski, ekspert Ośrodka Studiów Wschodnich.
Przemysław Kucharczak: Czarny dym z hali przy ul. Marywilskiej zasnuł Warszawę, w Bytomiu ogień zniszczył dziesięć i uszkodził osiem autobusów, a wielki pożar chemikaliów przeraził mieszkańców aglomeracji górnośląskiej. Wszystko w czasie jednego weekendu. Niektórzy na gorąco zaczęli się zastanawiać, czy to prawo serii, czy też może staliśmy się już celem jakiejś dywersji ze strony Rosji. Jak Pan skomentuje takie przypuszczenia?
Piotr Żochowski: Otrzymaliśmy oficjalne informacje, że w przypadku hali przy Marywilskiej nie ma śladów dywersji. Podobnie płonące składowiska śmieci to od lat wewnętrzny problem Polski. Inna rzecz, że służby rosyjskie i białoruskie rzeczywiście w Polsce działają od wielu, wielu lat. Są to działania systematyczne, których skala może wzrosnąć w każdym momencie. Niedawno służby specjalne państw zachodnich wystosowały ostrzeżenie, że należy spodziewać się kolejnej fali działań sabotażowych, dywersyjnych i agenturalnych ze strony Rosji.
Co Rosja chce w ten sposób osiągnąć?
To związana z wojną na Ukrainie chęć destabilizacji państw europejskich. Takie potencjalne działania Rosjan mogłyby mieć wpływ na wybory do Parlamentu Europejskiego i zakłócić ich przebieg. Musimy myśleć o tym, że Rosjanie mogą zrobić coś nieprzyjemnego także w Polsce. We wszystkich państwach Unii Europejskiej i NATO prowadzona jest konsekwentna polityka informacyjna, wskazująca na stałe zagrożenie rosyjskie. Nie można sobie odpocząć i nie obserwować, nie monitorować, nie pilnować infrastruktury krytycznej. Trzeba to robić, bo Rosjanie podejmują stałe próby ingerencji właśnie w infrastrukturę krytyczną. Najlepszym przykładem jest Ukraina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.