Państwo Korejwo z Olsztyna nie posłali 10-letniej córki na cykl nieobowiązkowych spotkań z psychologiem, zatytułowany: „Przemoc fizyczna wobec dziecka. O dotykaniu, odmawianiu i pomaganiu, czyli jak dziecko może skutecznie sobie radzić z przemocą fizyczną i seksualną”. Uznali, że takie zajęcia mogłyby w nieodpowiedni sposób rozbudzać wyobraźnię ich dziecka. Niestety, pani dyrektor Szkoły Podstawowej nr 3 poskarżyła się Sądowi Rejonowemu, pisząc w uzasadnieniu, że „ojciec kwestionuje wszystkie tematy związane z rozwojem człowieka”. A sąd poddał obojga rodziców... nadzorowi kuratora.
Dopiero Sąd Okręgowy uchylił tę szokującą decyzję Sądu Rejonowego, uznając ją za bezpodstawną. O bulwersujących szczegółach tej sprawy napisał dzisiejszy „Nasz Dziennik” w tekście „Kara za złe wychowanie”.
Prawdopodobnie pani dyrektor miała inne powody, żeby nie lubić pana Korejwo. Podobno ciągle czepiał się programów szkolnych i używanych podręczników, nie podobały mu się nawet zadania na sprawdzianach z matematyki. Takie zachowanie jakiegoś tam rodzica musiało obudzić w pani dyrektor słuszny gniew. Gniew, który wyładował się w doniesieniu do sądu. „Jest to rodzina katolicka. Rodzice prawdopodobnie nie pracują. Pan Andrzej Korejwo, zapytany o miejsce zatrudnienia odpowiedział, że to tajemnica” - uprzejmie wyliczyła pani dyrektor argumenty, które miały ostatecznie skompromitować rodzica. Dyrektor przyznała jednak, że nie uczestnicząca w zajęciach o „dotykaniu” i w dyskotekach szkolnych 10-latka „jest miła, sympatyczna, nie sprawia problemów wychowawczych”.
Według „Naszego Dziennika” zajęcia „o dotykaniu” dla małych dzieci są prowadzone w SP nr 3 od kilku lat przez pedagoga i psychologa, a szkoła jest z nich bardzo zadowolona. Ciekawe, czy rodzice są równie zadowoleni z efektów podobnych zajęć, nie tylko w Olsztynie. Nie jest łatwo wyłamać się spod presji niektórych dyrektorek, które tonem nie znoszącym sprzeciwu sugerują, że rodzice odmawiający wysłania dzieci na takie zajęcia są niedzisiejsi, dziwni, nie wiedzą jak działa współczesny świat (w odróżnieniu od dyrekcji szkoły, która wie). Moja znajoma, która jako jedyna w klasie nie posłała synów na podobne nieobowiązkowe zajęcia, usłyszała od nauczycielki: „trzyma pani swoje dzieci pod spódnicą”. A tej znajomej zdecydowanie nie można oskarżyć, że ma w sobie cokolwiek z wiecznie niezadowolonego pieniacza. Po prostu presja na rodziców, żeby oddali państwu swoje prawo do edukowania seksualnego własnych dzieci, z każdym rokiem rośnie. Rodzic musi mieć twardy charakter, żeby ją wytrzymać.
Przed kilkoma laty kilka szkół na warszawskich Bielanach też było dumnych z wdrożenia programu „Przemoc wobec dzieci”, za który gmina zapłaciła ponad 200 tys. złotych. Wkrótce jednak kilkudziesięciu rodziców napisało list protestacyjny. Niestety poniewczasie, bo „specjaliści” od zwalczania przemocy w rodzinach patologicznych już zdążyli zaszkodzić dzieciom z rodzin normalnych. Np. siedmioletnia dziewczynka po tych zajęciach ogłosiła w domu: „mamo, nie możesz mnie przytulać i mówić, że mnie kochasz”. Inne dziecko stanowczo stwierdziło: „Nie krzycz na mnie, bo ja mam telefon do niebieskiej linii. Mogę solić, ile chcę i gdzie chcę”. Podobnych przykładów jest więcej. Jan Pospieszalski pokazał przed dwoma laty w programie „Warto rozmawiać” filmik nagrany w czasie zorganizowanego w warszawskiej szkole spotkania z ginekologiem. Lekarz przekonywał 13-latków, że współżycie w Polsce rozpoczynają już 14-latki, a potem zachęcał: „nie jestem tego przeciwnikiem, ale róbcie to z głową!”. Zachwalał też środki antykoncepcyjne i szczepionki na HPV. Okazało się, że za wykład dla dzieci płaciła mu firma farmaceutyczna.
Program edukacji seksualnej w Polsce nie jest najgorszy; wiele zależy od tego, kto jest nauczycielem. Czasem jest nim ktoś, kto zachęca dzieci do rozwiązłości. Więc rodzic w sprawie podobnych zajęć po prostu musi się szkole przyglądać. Nie wiem, czy pan Korejwo ma rację w sprawie zadań z matematyki. Ale na zajęcia o pedofilskim dotyku też bym dziecka nie puścił. Na szczęście nie mieszkam w Olsztynie, bo tamtejszy sąd mógłby na mnie na wszelki wypadek nasłać kuratora.
Przemysław Kucharczak