Większość ludzi zasadniczo nie ma zastrzeżeń do samej wiary – problem stanowią dla nich przykazania.
Większość ludzi zasadniczo nie ma zastrzeżeń do samej wiary – problem stanowią dla nich przykazania. Przeszkodą jest nie tyle nauczanie Kościoła, ile sposób postępowania, o który prosi Kościół. Czym innym jest recytowanie Credo, a czymś zupełnie innym przestrzeganie przykazań. Uznawanie Chrystusa za nauczyciela zasad moralnych, społecznego aktywistę czy obrońcę ubogich z łatwością zaspokaja społeczne instynkty, ale zobaczenie w Nim Zbawiciela, który dźwiga ciężar grzechów świata i zwraca się do każdego z nas: „Weź swój krzyż!”, to wizja przerażająca. Słodko nam się robi w sercu, gdy ktoś nam powie: „Pan Bóg cię kocha!”. Pamiętam, jak ktoś mi kiedyś gruntownie wysprzątał mieszkanie, nie chcąc nic w zamian. Na odchodne tylko rzucił: „Poczuj, jak Pan Bóg cię kocha!”. To najpiękniejszy powód, dla którego decydujemy się zrobić coś dobrego na rzecz innych. Niejedno małżeństwo czy rodzina uniknęły katastrofy rozwodu czy domowej wojny nie dla tak zwanego świętego spokoju, dobra dzieci czy obawy przed tym, co inni powiedzą, ale dlatego, że Bóg jest miłością.
„Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej!” – mówi Jezus i jako warunek wytrwania w Jego miłości wskazuje „zachowywanie przykazań”, wyjaśniając, iż chodzi o „przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem”. A jak kocha Chrystus? On stał się naszym Oblubieńcem, bo „wydał samego siebie”: Jego ciało zostało „wydane”, Jego krew została „wylana” (por. Łk 22,19-20). W ten sposób „do końca (…) umiłował” (J 13,1). Zawarty w ofierze krzyża „bezinteresowny dar” w sposób definitywny pokazuje, na czym polega oblubieńcza miłość Boga. Jezus nie tylko mówi, że nas kocha, ale i udowadnia to, dając nam samego siebie, duchem i ciałem, jak prawdziwy kochanek. Przy czym miłość Chrystusa do człowieka nie jest czymś, co trwa jedynie „do czasu”.
Symbolem miłości w rozumieniu tego świata jest stałe myślenie o sobie. Symbolem miłości takiej, jak ją rozumie Chrystus, jest krzyż z ramionami rozpostartymi aż po wieczność. Miłość grzeszna, tak jak ją rozumie świat, ma pierwowzór w Judaszu w noc zdrady: „Co mi chcecie dać, a ja Go wam wydam?” (Mt 26,15). Miłość prawdziwa pierwowzór znajduje w Chrystusie, który po pocałunku Judaszowym zwraca się do pomocników zdrajcy: „Jeśli więc mnie szukacie, pozwólcie tym odejść” (J 18,8). Miłość to dawanie siebie; zawsze będzie równoznaczna z ofiarą. Kochający chłopak nie da swej dziewczynie pierścionka z aluminium, ale, o ile to możliwe, ze złota lub platyny. Bo to kosztuje. Matka, która całymi nocami opiekuje się chorym dzieckiem, nie nazywa tego poświęceniem, ale miłością. W dniu, w którym ludzie zapomną, że miłość jest synonimem ofiary, będą mówić: „Jakiż to okrutny Bóg, skoro żąda poświęceń i wyrzeczeń”. Dlatego też człowiek, który znajdzie w sobie kochającego Chrystusa, zdobędzie się na szczyty ofiary, umrze dla siebie i nie będzie nigdy liczył kosztów takiej decyzji. Bo prawdziwa miłość daje radość. Odkryjesz, że możesz się obejść bez nadmiaru alkoholu i góry pieniędzy, ale nie bez tej miłości, która nosi twarz Chrystusa.