Zbudowanie wokół miasta murów bez bram byłoby szaleństwem.
20.04.2024 08:13 GOSC.PL
Kilkanaście lat temu, podczas pobytu w Damaszku, spotkałem ks. prof. Jana Żelaznego, który zaprosił mnie na niezwykły spacer po starym mieście: odwiedziliśmy kolejno osiem bram starożytnego miasta. Kilka lat później próbowałem odtworzyć tę trasę, ale pomimo długiego błądzenia po wąskich i zatłoczonych uliczkach, kilku bram nie udało mi się odnaleźć. Podczas kolejnej wizyty w Syrii byłem lepiej przygotowany i odnalazłem drogę do każdej z dawnych damasceńskich bram. Od tego czasu za każdym razem, gdy jestem w mieście słynnym z nawrócenia świętego Pawła, podczas około dwugodzinnego spaceru obchodzę osiem bram starożytnego Damaszku.
Z takiego spaceru płynie niesamowita lekcja i to na temat, w którym ostatnio trochę się chyba gubimy. Każda „civitas” (w starożytności tym terminem, który znaczy po polsku „społeczność”, określano miasta, dziś bardziej pasuje on do rzeczywistości narodu) dla swojego istnienia koniecznie potrzebuje murów i granic. Wynika to nie tylko z potrzeby ochrony własnego bezpieczeństwa, ale także z potrzeby samookreślenia: „definiować” oznacza przecież „zakreślać granicę”, a w słowie „określić” kryje się „kres”, czyli koniec, jakaś granica. Miasto bez murów i naród bez granic byłby zatem niezdefiniowany, nieokreślony, pozbawiony tożsamości.
Zbudowanie jednak wokół miasta murów bez bram byłoby szaleństwem. Bramy są koniecznym otwarciem miasta na zewnętrzny świat, które pozwala mu oddychać i żyć. Największym lękiem mieszkańców miast było długotrwałe oblężenie, które wymuszało zamknięcie bram i ludzi za murami skazywało na powolną śmierć. Mury bez bram stają się więzieniem.
We współczesnym świecie kamienne mury zostały zastąpione przez granice: nie tylko te państwowe wykreślone na mapie i oznaczone w terenie, ale również przez granice językowe, kulturowe, religijne. Przypominamy sobie o ich konieczności w kontekście migracji, która na granice nie zważa, oraz utopijnych ideologii naiwnie głoszących, że granice są przekleństwem. Należy więc powiedzieć jasno: jak miasta potrzebowały murów, tak narody i społeczności potrzebują granic: nie tylko dla bezpieczeństwa, ale i dla zachowania własnej tożsamości.
Równocześnie dodać trzeba od razu, że tak jak dzięki bramom mury miast nie zamieniały się w więzienie duszące tych, którzy za nimi mieszkali, tak stawiane przez nas granice potrzebują momentów otwarcia na świat. Zdrowie każdej „civitas” umożliwiające jej rozwój i rozkwit polega na zachowaniu równowagi między murami a bramami. Damaszek miał potężne mury, ale i wspaniałe bramy. Każdy naród potrzebuje narzędzi zapewniających mu bezpieczeństwo i pogłębiających jego tożsamość oraz relacji ze światem zewnętrznym, otwarcia na innych i dialogu z tymi, którzy myślą, wierzą i żyją poza granicami czy murami naszego świata.
Chyba dlatego tak lubię podczas wizyt w Damaszku dojść do każdej z jego ośmiu bram: w jednej jest kaplica upamiętniająca ucieczkę Pawła przez mury, inna – Bab Touma – nadała nazwę całej chrześcijańskiej dzielnicy; kilka bram ginie na bazarze, który wylewa się obecnie poza dawne mury, a pozostałe prezentują się dumnie jako zabytki historyczne i przypominają o bogatym dziedzictwie dzisiejszego Damaszku. Ich dzisiejsze usytuowanie i rola przypominają, że otwarcie narodu na innych zbliża go do Boga, jest źródłem dobrobytu i pogłębia jego tożsamość.
ks. Przemysław Szewczyk