Najpierw z "Newsweekiem", a teraz z "Gazetą Wyborczą". Biskup świdnicki Marek Mendyk broni swojego dobrego imienia po oskarżających go publikacjach medialnych. Wygrał już drugą sprawę, tym razem z "Gazetą Wyborczą", która musi przeprosić i zapłacić 50 tys. na cele charytatywne.
Po głośnych oskarżeniach o molestowanie wobec bp. Mendyka część mediów publikowała artykuły uderzające w ordynariusza świdnickiego. Nie dochowano w nich jednak rzetelności dziennikarskiej, nie przedstawiano stanowiska drugiej strony. Zarówno prokuratura, jak i Watykan na niwie prawa kanonicznego nie stwierdziły winy biskupa.
Postanowił on jednak bronić swojego dobrego imienia. Najpierw wygrał proces sądowy z Ringier Axel Springer, który jest wydawcą "Newsweeka". Wyrok się niedawno uprawomocnił, ponieważ RAS nie wniósł odwołania. Gazeta musi przeprosić i wpłacić 50 tys. zł na cele charytatywne. Pisaliśmy o tym tutaj:
Następne pozytywne dla biskupa rozstrzygnięcie w sądzie dotyczyło "Gazety Wyborczej" i dziennikarki Ewy Wilczyńskiej, zastępcy redaktora naczelnego wrocławskiego oddziału "Wyborczej". Sąd w pierwszej instancji przyznał rację biskupowi i ogłosił wyrok co do dwóch pozwanych - wydawcy (Agory) oraz autorki artykułu: przeprosiny oraz 50 tys. zł na konto Stowarzyszenia Charytatywno-Opiekuńczego im. bł. Teresy Gerhardinger przy Domu Pomocy Społecznej dla Dzieci w Świebodzicach. Wydawca z dziennikarką sami ustalą pokrycie kosztów wyroku.
- To kolejny wyrok potwierdzający słuszność naszych racji - te publikacje medialne były nieprawdziwe i godziły w dobre imię bp. Marka. Co ciekawe, "Gazeta Wyborcza" w ogóle nie poczuwała się do winy. Ale sprawiedliwości wreszcie staje się zadość - komentuje Artur Wdowczyk, pełnomocnik bp. Mendyka.
Podkreśla, że te wyroki sądu, jak i postawa biskupa, który nie zrezygnował z dochodzenia swoich praw, mogą być motywacją dla osób niesłusznie przez media oskarżanych. - Atak medialny wielu paraliżuje i przez to pomawiane osoby nie są w stanie podjąć walki. W naszym przypadku to była kilka ciosów, które naprawdę zabolały, bo uderzały w dobrą opinię kapłana - mówi mecenas Wdowczyk.
Sąd sprawdzał, czy dziennikarze szukali innego źródła potwierdzenia oskarżeń o molestowanie. Okazało się, że publikowano jedynie perspektywę byłego kleryka. - Dziennikarze nie zbadali należycie tematu. Dlatego warto walczyć i nie wolno odpuszczać w takich sytuacjach, bo takie artykuły wyrządzają realną krzywdę. Bardzo łatwo kogoś tak złamać, zszargać opinię i zniszczyć życie. Dziennikarze mają dochować szczególnej staranności w swojej pracy, już nie mówiąc o tak poważnych zarzutach. A jaką szczególną starannością jest bezrefleksyjne podanie opinii publicznej zarzutów byłego kleryka skonfliktowanego z Kościołem? Czy to nie powinno zapalać żółtej lampki i rodzić pytania o motywację? - zastanawia się doświadczony prawnik.
Jak się dowiedzieliśmy, Agora wniesie odwołanie od wyroku. Czy zdecyduje się na usunięcie artykułu? Próbowaliśmy się skontaktować z naczelnym wrocławskiej "Wyborczej" Leszkiem Frelichem. Na razie nie udzielił nam komentarza w tej sprawie.
Jak udało nam się ustalić, dziennikarka . Wilczyńska unikała odbioru pozwu, aż doszło do napisania przez drugą stronę zażalenia. Sąd Apelacyjny musiał nakazać doręczenie pozwu.
- Ubolewam nad takim rozstrzygnięciem, które ogranicza wolność wypowiedzi i standardy publicznej debaty. Uważam, że rolą dziennikarza jest opisywanie tego typu spraw, które dzieją się w przestrzeni publicznej i dotykają tak istotnej kwestii, jaką są nadużycia seksualne - mówi E. Wilczyńska. Przekonuje, że w artykule, który był przedmiotem tego postępowania, przywołała argumenty obu stron, dopełniając tym samym rzetelności dziennikarskiej. Przy czym w przypadku biskupa musiała się posiłkować publicznymi oświadczeniami oraz wypowiedziami z wywiadów, ponieważ jej prośba o kontakt przesłana do rzecznika prasowego diecezji świdnickiej pozostała bez odpowiedzi.
- Ubolewam, że powód żądał tak astronomicznej kwoty - w pozwie było to 100 tys. zł, które w nieprawomocnym wyroku zostały zmniejszone do także bardzo wysokiej kwoty - 50 tys. zł. Uważam, że takie sumy mają wywoływać efekt mrożący. A zgodnie z Kodeksem dobrych praktyk wydawców prasy, podpisanym przez największych wydawców prasowych w Polsce, to wydawcy ponoszą koszty prawne w procesach prasowych, które dotyczą dziennikarzy. Zapis ten przyjęto właśnie dla tego, by nie obawiali się oni pisania artykułów kontrowersyjnych i krytycznych - wyjaśnia dziennikarka "Wyborczej".
W sprawie otrzymania pozwu stwierdziła, że zawiadomienie sądowe odebrała zgodnie z przepisami prawa, gdy zostało ono skutecznie doręczone przez sąd.