Pan Bóg nie udziela łaski na podstawie kolanogodzin. On wie, że czasem więcej niż nocna adoracja znaczy ciche „Ojcze nasz”, wyszeptane przez łzy, albo znak krzyża, kiedy trudno podnieść rękę do czoła.
13.04.2024 10:49 GOSC.PL
„Depresja jest tak naprawdę chorobą duszy” – zaczyna popularny w mediach kapłan. Nie wymieniam jego nazwiska, bo nie o autora, a o poglądy chodzi, zresztą wiem, że dziś o tym problemie mówi już nieco inaczej. Ale film z jego słowami wciąż krąży po sieci – nagranie wrzucone ponownie przed miesiącem na jeden z internetowych kanałów ma już blisko 120 tysięcy wyświetleń. Tysiące ludzi wysłuchało słów, które mogą wyrządzić ogromną szkodę wielu chorym. Film zresztą jest tylko jednym z wielu przykładów poglądów, które w niektórych kręgach kościelnych są jeszcze bardzo popularne. Świadczą o tym wiadomości od czytelników, które dostaję za każdym razem kiedy piszę o depresji, świadczą komentarze pod postami o pomocy psychologicznej.
Depresja nie jest chorobą duszy. Depresja to zaburzenie, które owszem – dotyka także sfery duchowej, ale jest przede wszystkim chorobą. Układ nerwowy – czy to na skutek doświadczeń życia, czy to bez ich wpływu – nie radzi sobie z produkcją i dystrybucją neuroprzekaźników, czyli substancji chemicznych, wpływających na nasze funkcjonowanie. Bo depresja to nie tylko smutek – to brak chęci życia, poczucie winy. To wreszcie bezsenność, bóle całego ciała, brak apetytu, obezwładniająca słabość. Choruje cały człowiek, nie tylko dusza.
Czytaj też: Depresji nie da się zamodlić
„Jezus jest najlepszym psychiatrą” – mówi dalej kapłan. Czy osobie chorującej na raka powie, że Jezus jest najlepszym onkologiem? Co prawda kapłan mówi, że psychiatra czy psycholog mogą w jakimś stopniu pomóc, ale „nie odpuszczą grzechów”. A w tym, jego zdaniem, tkwi cały problem. Ciekawe, co ksiądz powie tym chorym, którzy regularnie korzystają z sakramentu pokuty, spowiadając się – choć niepotrzebnie, bo to nie grzechy! – z objawów choroby: braku chęci życia czy nieumiejętności modlitwy. Co powie chorującym kapłanom czy siostrom zakonnym, którzy robią wszystko, żeby trwać na modlitwie? Co według niego robią źle?
Jako najlepsze lekarstwo głoszący kapłan proponuje adorację Najświętszego Sakramentu. I choć mam w sobie głębokie umiłowanie Eucharystii, muszę powiedzieć wprost: takie słowa są przemocą. Są krzywdzeniem chorych, dla których czasem odmówienie „Ojcze nasz” jest wysiłkiem. „Przez kilka minut będziesz miał w głowie wiele myśli, a po kwadransie zaczniesz się wyciszać” – mówi kapłan. Tak to zwykle działa u osoby zdrowej. Wielu chorych, którzy próbują się zmuszać do trwania w ciszy przed Panem, czuje tylko wzmagające się poczucie winy. „Jestem przed Jezusem, a myślę tylko o tym, jak mi jest źle. Więc jestem zły, jestem beznadziejny, nie zasługuję na pomoc”. I choć przytoczona przez autora nagrania informacja, że 1/3 chorych popełnia samobójstwo jest – na szczęście – wyssana z palca, to jednak zmuszanie się do trwania na modlitwie może w niektórych przypadkach prowadzić do pojawienia się myśli samobójczych. I choć od nich do aktu samobójstwa jest jeszcze trochę drogi, to same w sobie są bezbrzeżnym cierpieniem, które zrozumie tylko ten, kto sam ich doświadczył.
Na szczęście mamy coraz więcej mądrych kapłanów, którzy osobie chorej potrafią powiedzieć: idź do lekarza, idź do psychologa. Jezus uzdrawia za ich pośrednictwem. Pomagają też zdjąć poczucie winy: nie zmuszaj się do modlitwy, rob tyle, ile możesz – nawet, jeśli to tylko znak krzyża. Daj sobie czas i pamiętaj, że Jezus jest z Tobą w tym cierpieniu. Nie musisz się modlić – Jezus widzi Twoje pragnienie, ono Mu wystarcza. Takie słowa są jak balsam na skołatane serce i emocje. Nie wystarczy usłyszeć je raz – ta podstępna choroba sprawia, że chorzy stają się mistrzami w „dowalaniu” sobie i szukaniu argumentów na swoją beznadziejność. Dlatego tak ważne w depresji jest mądre towarzyszenie duchowe. Tymczasem kapłan, który ma ogromne zasięgi i wielki wpływ na ludzi, propaguje treści, które mogą tylko dołożyć cierpienia. I to nie pierwsza jego konferencja w tym temacie. Wierzę, że chciał dobrze. Ale – jak napisał w komentarzu do filmu jeden z mądrych kapłanów – Źle się dzieje, kiedy psycholog bawi się w księdza. I źle dzieje się, gdy ksiądz bawi się w psychologa. W tym wypadku bardzo źle się stało…
Być może nagranie nie poruszyłoby mnie tak mocno, gdyby nie poznana przed kilkoma dniami młoda kobieta – mądra, dobra i głęboko wierząca. I przez lata chorująca na depresję i zaburzenia lękowe. Jej bliscy nie negowali jej cierpienia, ale podsuwali jej jedno lekarstwo: módl się więcej i zaufaj Bogu. Efekt? Całe lata – najlepsze lata życia – przykryte cieniem ogromnego cierpienia. Tym większego, im bardziej usiłowała się modlić, bo nie przynosiło to żadnej poprawy. Musiało minąć dużo czasu, nim znalazła w sobie siłę do walki. Zaczęła przyjmować leki, poszła do psychologa. Nadal się modli, nadal wierzy. Bóg pomógł jej, stawiając na jej drodze świetnych specjalistów, którzy robią wszystko, żeby pomóc jej wyjść z zaklętego kręgu objawów. Nie wszyscy jednak mają w sobie tę siłę. Czasem potrzebują wsparcia, zachęty. Oby w swoim cierpieniu nie trafili na ludzi, którym wydaje się, że chorobę można „zamodlić”. Tak – modlitwa jest bardzo ważna. Ale Pan Bóg nie udziela łaski na podstawie kolanogodzin. On wie, że czasem więcej niż nocna adoracja znaczy ciche „Ojcze nasz”, wyszeptane przez łzy, albo znak krzyża, kiedy trudno podnieść rękę do czoła. Dla Niego taka modlitwa jest bezcenna.
Depresja to nie tylko smutek – to brak chęci życia, poczucie winy. To wreszcie bezsenność, bóle całego ciała, brak apetytu, obezwładniająca słabość. Choruje cały człowiek, nie tylko dusza. (ZDJĘCIE ILUSTRACYJNE) Unsplash
Agnieszka Huf