Kampania wyborcza do samorządów teoretycznie powinna pięknie różnić się od tej ogólnopolskiej. W końcu chodzi o kwestie praktyczne, przyziemne, bytowe.
Tu nie ma jak ściemniać. To pojedynek na konkrety i wiarygodność. Pomijając ponad 400 gmin w Polsce, gdzie żadnego pojedynku nie było, bo nikt nie rzucił rękawicy rządzącym. Widać szczęśliwe to gminy. Za to w wyborach do sejmików oglądaliśmy klasyczny polityczny teatr, ten sam, co jesienią, od Bałtyku po gór szczyty, choć bój o każdy region chyba powinien rozgrywać się według oryginalnego scenariusza.
W kampanii, jak to w kampanii, liczą się emocje. Mieliśmy więc znów gwałtowne domaganie się aborcji na życzenie (bo oczywiście „o tym są te wybory”), aresztowanie księdza w Wielki Czwartek, kipisz w domach posłów opozycji pod ich nieobecność, publikacje czyjejś prywatnej, intymnej korespondencji, opowieść chłopca na przedwyborczym wiecu o wykorzystywaniu seksualnym w szkole… Słowem, wszystko to, co z wyborami samorządowymi nie powinno mieć związku, za to mogło wpłynąć na ich wynik. Niewątpliwie w życiu publicznym zanotowaliśmy przy okazji kolejny ubytek powagi i przypływ swobody w dysponowaniu prawdą.
Warto zauważyć oryginalny protest prof. Zdzisława Krasnodębskiego przeciw temu stylowi uprawiania polityki. Otóż przez kilka dni zamieszczał on na platformie X enigmatyczne, intrygujące wpisy w rodzaju: „Nieoficjalnie: rządy Tuska zakończą się szybko i gwałtownie”, „Wielka awantura w PO. Ostrzegają Tuska!”, „Tusk zrozpaczony. Wie, że władza wymyka się mu rąk. Boi się odpowiedzialności”, „Według anonimowych źródeł Tusk uderzył w Budkę”. Jak łatwo się domyślić, tego typu enuncjacje wywołały spore zamieszanie w sieci, pojawiło się mnóstwo domysłów i komentarzy, wszak autor jest wpływowym europosłem PiS. Sprawa się wyjaśniła dopiero, gdy prof. Krasnodębski spuentował: „Moje poprzednie wpisy oparte są na anonimowych źródłach z PO i są dostosowane do poziomu dziennikarstwa w Polsce”.
W istocie pierwsze miesiące tego roku upłynęły pod znakiem wielu bulwersujących publikacji opatrzonych zwykle preambułą „jak się nieoficjalnie dowiadujemy” i opartych na „rewelacjach” anonimowych informatorów. Tylko i wyłącznie. Niektóre bardzo szybko okazywały się bzdurami, inne cały czas zatruwają przestrzeń publiczną. W sieci od dawna mamy do czynienia z kakofonią takich wpisów pochodzących z przedziwnych kont, niestety ów styl „nieoficjalnie i anonimowo” trwale zadomowił się także w mediach uważających się za poważne. Kolejna kampania przeminie, niestety ten problem z nami zostanie.