Po latach głoszenia innym wiary nieraz odkrywam, jak niewiele rozumiałem z tego, co wcześniej głosiłem.
Po latach głoszenia innym wiary nieraz odkrywam, jak niewiele rozumiałem z tego, co wcześniej głosiłem. I zdumiewam się, jakim cudem ktoś mógł przystać na tak wybrakowany towar. Mało tego, w moim życiu przechodziłem już przez próby, które spychały mnie w przepaść niewiary. Szarpałem się wówczas z własnym lękiem i wewnętrznym sprzeciwem, zdołowany bezdenną pustką, która mnie dławiła. Oskarżałem się o hipokryzję i oszustwo. Taki wstrząs jest potrzebny ewangelizatorowi, by nigdy nie utknął na mieliźnie swych miałkich poglądów, ale gnany rozpaczą rzucał się w otchłań udręki i paniki, by doznać na nowo ratujących rąk Kogoś, Kogo ośmielił się przed innymi odsłaniać i wyjaśniać: „Jesteś, Panie, przy mnie?”. „Więc istniejesz i kochasz mnie?” „Nie zgorszyłeś się mną?” Uczniowie wrócili z Emaus i opowiadali innym, „jak poznali Jezusa”. Gdy o tym mówili, On sam stanął przy nich. Zareagowali lękiem, podobnie jak my, którzy wolimy pielęgnować w sobie nierealny, nieco hipotetyczny i ulepiony z własnych marzeń obraz Pana Jezusa, okazując dramatyczną niezdolność do konfrontacji z realnością. Pewna znajoma spotkała przyjaciółkę, ciekawą, gdzie o tak późnej porze udaje się w sobotni przedświąteczny wieczór. Akurat zmierzała na Wigilię Paschalną w swojej parafii. „Postanowiłam być trochę niebanalna – przyznała – i powiedziałam jej, że jadę na spotkanie z kimś, kogo pochowali, i potem, jak się okazało, wrócił z cmentarza całkiem żywy”. „Co ty powiesz” – zaciekawiła się wyraźnie tamta. „Kto to taki?”. „Jezus Chrystus” – oznajmiła znajoma. „E, a już myślałam, że to naprawdę” – odparła koleżanka, wyraźnie zawiedziona.
Jezus – poza ukazaniem uczniom swego chwalebnego ciała, które nie zna żadnych przeszkód, skoro pokonało tę największą: ludzką śmierć – wnika w ich wewnętrzne wątpliwości i zamęt, by uwolnić ich serca od lęku. Lecz oni, jak powiada ewangelista, „jeszcze nie wierzyli”. Tak działa niewiara. Mówią, że chcą wszystko uważnie zbadać i sprawdzić, lecz nawet gdy rękami dotkną rzeczywistości, nadal będą zaprzeczać. W taki sposób reagują serca od dawna podtruwane lękiem przed śmiercią. Gdyby się uniżyli i uznali swą pomyłkę, odzyskaliby światło wiary i prawdy. Tymczasem wolą pielęgnować w sobie sceptycyzm, któremu wszystko w życiu podporządkowali. Jezus przywołuje swych uczniów do rzeczywistości, prosząc o jedzenie. W ten sposób nadal chce uczestniczyć w ich życiu, by je uświęcać. Podczas ostatniej wieczerzy jadł baranka paschalnego i gorzkie zioła, zapowiedź złożenia w ofierze Siebie samego; po zmartwychwstaniu spożył pieczoną rybę, symbol Jego eucharystycznej miłości. Baranek oznacza pielgrzymującą duszę, konieczność ponoszenia cierpień i ofiar tu, na ziemi, ryba pływająca w morzu symbolizuje duszę błogosławioną, przebywającą w bezmiarze Bożej miłości, zanurzoną w wiecznej szczęśliwości. A ponieważ apostołowie wciąż noszą w sobie ciemność udręk i śmierci, Jezus rozwiewa ją głoszonym kerygmatem. Otwiera Pisma, wskazuje miejsca, w których święty tekst mówi o Nim, daje im zdolność rozumienia słowa, aby mogli ewangelizować narody. Przeobraża ich w zwiastunów miłosierdzia, przebaczenia i pokoju, by z tym przesłaniem dotrzeć do innych ludzi.