Dostajemy kino wojenne na przyzwoitym poziomie, które nie każe nam się wstydzić za naszą kinematografię, co przecież w ostatnich latach nie było rzadkie.
Brak superprodukcji o bitwie o Monte Cassino był symbolem zaniechań w polskiej kinematografii historycznej w III RP. Oczekiwania wobec „Czerwonych maków” Krzysztofa Łukaszewicza są więc ogromne. Efektem jest solidne, ale schematyczne kino wojenne, które nie jest polską „Dunkierką”, jak reklamuje dystrybutor. Niemniej jednak dobrze się ten film ogląda, choć nie jest wielkim technicznym progresem w stosunku do poprzedniego wojennego filmu reżysera- „Orlęta. Grodno 39”. Ja bym chciał zobaczyć wersję z punktu widzenia niedźwiadka Wojtka.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Łukasz Adamski