Miała na imię Miriam, siedziała w półmroku wejścia do bazyliki Bożego Grobu, trzymała w ręce różaniec. Siedziałem tam i ja.
Oboje patrzyliśmy na przechodzących ludzi, z których część padała na kolana przy płycie ociekającej niesamowicie pachnącym olejkiem. W pewnej chwili spojrzeliśmy na siebie, a ona wyciągnęła z torebki niewielki obrazek z Jezusem Miłosiernym i podpisem w języku arabskim. Była Palestynką, chrześcijanką. Podała mi obrazek, na co zareagowałem radością i słowami: „Mam taki, ale z podpisem po polsku”. Uśmiechnęła się również, odpowiadając, że miłosierdzie Boże to najpiękniejsze, co ją w życiu spotyka. Wzruszyłem się, nie ukrywam, zwłaszcza że dopiero co zetknąłem się z bardzo trudną sytuacją za pobliską granicą; Miriam schowała różaniec, na którym, jak powiedziała, zawsze w tym miejscu, u stóp Golgoty, odmawia Koronkę do Miłosierdzia Bożego.
Arabskie litery pod najbardziej znanym na świecie polskim obrazem porównuję czasem z niezrozumiałymi znakami koreańskimi, dziwnie brzmiącym duńskim, trudnym do wypowiedzenia islandzkim… i nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jeśli są takie słowa, które najpierw padły po polsku, a potem zostały przetłumaczone na wszystkie języki tego świata, to zwrot „Jezu, ufam Tobie” należy do nich na pewno. A wizerunek namalowany pod dyktando świętej siostry Faustyny jest chyba najbardziej rozpoznawalnym polskim znakiem eksportowym. Chcę o tym pamiętać, bez pustego nadęcia tak często nam towarzyszącego, bo żadna to nasza zasługa, aczkolwiek cieszyć się z tego nie zamierzam przestać. W pierwszą niedzielę po Wielkanocy natomiast, kiedy obchodzimy święto Miłosierdzia Bożego, zawsze przypominam sobie, że i o miłosierdziu, i o sprawiedliwości niezmiernie rzadko myślimy w sposób właściwy. Trochę to moje doświadczenie z początkowego okresu pontyfikatu Franciszka, gdy opublikował on dokument reformujący (najogólniej rzecz biorąc) proces o nieważność małżeństwa – Mitis iudex. Pół nocy straciłem wówczas na poszukiwaniach kolejnych znaczeń słowa mitis, bo dotychczas znaczyło ono dla mnie „łagodny”, a sędzia – jak wiedziałem – ma być przede wszystkim sprawiedliwy – iudex iustus. Sprawiedliwość i łagodność nie zgadzały mi się wówczas zupełnie, a jeszcze gorzej było, kiedy odkryłem, że jednym z możliwych tłumaczeń łacińskiego mitis jest „słodki”. Tego mi było za dużo. Śmieję się dzisiaj z tamtej zarwanej nad wszystkim posiadanymi słownikami nocy. Dzisiaj wiem, że rozumienie zarówno sprawiedliwości, jak i miłosierdzia kuleje u większości z nas na skutek prostego, aczkolwiek bardzo utrwalonego stereotypu, najmocniej dotyczącego Boga: albo traktując Go jako miłosiernego, przestajemy wierzyć w katastrofalne skutki własnych grzechów, albo uważając, że jest zimnym rygorystą, żyjemy w nieustannym poczuciu winy lub osądzamy innych. Nic z tego nie jest właściwe. Błądzić jest rzeczą ludzką, ale z błędu świadomie nie wychodzić – diabelską. Życzę w tę szczególną niedzielę Czytelnikowi dużo światła. I zaufania.
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.