Tobie, adamie, rozkazuję: „zbudź się, który śpisz! (…) Powstań ty, który jesteś moim obrazem uczynionym na moje podobieństwo. Powstań, wyjdźmy stąd! (…) Przypatrz się mojej twarzy dla ciebie oplutej, bym mógł ci przywrócić ducha, którego niegdyś tchnąłem w ciebie. Zobacz na moim obliczu ślady uderzeń, które zniosłem, aby na twoim zeszpeconym obliczu przywrócić mój obraz. (…) Snem śmierci zasnąłem na krzyżu i włócznia przebiła mój bok za ciebie, który usnąłeś w raju i z twojego boku wydałeś ewę, a ta moja rana uzdrowiła twoje zranienie. Sen mej śmierci wywiedzie cię ze snu otchłani”. Starożytna homilia na Świętą i Wielką Sobotę
Otchłań i Boska doskonałość nie mają ze sobą nic wspólnego. Są jak dwa odrębne światy, z których jeden istniał od zawsze, a drugi pojawił się w wyniku nieprzewidywalnej katastrofy – nadużycia Bożego daru. Śmierć, która pojawiła się na świecie przez zawiść diabła, na każdym z synów Adama i na każdej z córek Ewy wycisnęła swoje znamię. Czy nie doświadczamy jego istnienia każdego dnia? Problem ludzi XXI wieku polega na tym, że intuicyjnie je czując (bo nie wierząc przecież), tracą życie na poszukiwaniu skutecznego sposobu, aby się go pozbyć. Nie ma bardziej nonsensownych wysiłków i skuteczniejszego marnowania życia. Na naszym „zeszpeconym obliczu” już dawno bowiem Swój Obraz przywrócił Ten, który zniósł uderzenia w swoje własne, święte Oblicze. Znamię to zatem, choć istnieje, pozostaje niewidoczne i – co ważniejsze – nie ma już żadnej władzy nad tym, jak się nasze życie toczy i jak będzie wyglądał jego kres.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.