Przynajmniej nie bagatelizujmy tragedii, którą przeżywa nasz naród.
Liturgia nie pozostawia wątpliwości. Wielki Post to czas nie tylko osobistego, ale i zbiorowego nawrócenia, a więc także wezwanie do narodowego rachunku sumienia. Nie należy go jednak oddzielać od osobistego. Tymczasem mam wrażenie, że tego zbiorowego wymiaru nawrócenia prawie nie bierzemy pod uwagę. Być może w ogóle go nie rozumiemy. W końcu rachunek sumienia dotyczy osobistej odpowiedzialności, a „cóż my możemy”… Owszem, w sprawach narodowych chętnie robimy rachunki innym. Ale sobie? Czy w ogóle tego dotyczy wiara? Jednak społeczne okoliczności naszej egzystencji, pośród których przychodzimy na świat (czyli czas historyczny, naród, rodzina), są częścią naszego osobowego losu, niepowtarzalnej próby naszego życia. Wskazują wyzwania i problemy, wobec których musimy zająć stanowisko.
Nie należy w ogóle przeciwstawiać zbiorowego i indywidualnego. Odpowiedzialność narodowa to również odpowiedzialność za konkretnych ludzi, wprawdzie nie tylko za „drugiego człowieka”, ale tych bardzo licznych, o których nawet nie myślimy, że ich los może zależeć od naszych postaw. Za grzechy narodów płacą zaś często niewinni. Kiedyś niemiecki wicekanclerz Fischer, zapytany o potrzebę pamięci o niewinnych niemieckich ofiarach wojny, powiedział, że jest konieczna, z zachowaniem świadomości, że to Niemcy Niemcom zgotowali ten los.
Odpowiedzialność za życie narodowe to nie tylko kwestia moralnej poprawności, „nieposiadania sobie niczego do wyrzucenia” czy nawet stania po właściwej stronie, ale realnej odpowiedzialności za duchowe, moralne i fizyczne bezpieczeństwo narodu. Powinniśmy o tym częściej myśleć. Nie tylko o złu, które Polsce wyrządzają ci, którzy podejmują złe decyzje i dokonują złych wyborów, ale również o tym, jak na nich wpłynąć, a przynajmniej na ich zwolenników. Jesteśmy jednym narodem. Mamy obowiązek zabiegać o to, by większość stała po stronie dobra wspólnego. Jeśli dzieje się inaczej, to nie powód, by umywać ręce, uchylać się od odpowiedzialności za wybory ogółu, którego przecież jesteśmy częścią.
Zrobiła na mnie wrażenie opowieść o posłance do Parlamentu Europejskiego z południowej Polski, która urządziła awanturę dyrektorowi medium katolickiego, bo przeprowadził wywiad z reprezentantem dobrze głosującej mniejszości w Platformie Obywatelskiej (dziś to w zasadzie niemożliwe, ale wiele lat temu, gdy miało miejsce to wydarzenie, takie indywidualne głosowania nierzadko się zdarzały). Posłanka, konkurująca z zaprezentowanym posłem, krzyczała, że dyrektor nie rozumie ordynacji wyborczej, że przyjmuje odpowiedzialność za to, że dzięki głosom na tego posła wejdzie jeszcze inny, głosujący zupełnie inaczej. Nawet przy założeniu, że w reakcji posłanki nie było osobistych motywów wyborczych, a w jej argumentacji było ziarno słuszności – posłanka z pewnością nie chciała przyjąć do wiadomości innego aspektu sprawy, mianowicie narodowej wartości elementów międzypartyjnego chrześcijańskiego („wojtyliańskiego”) consensusu i tym bardziej – konsekwencji jego rozpadu. Tego, co dziś robi koalicja liberalno-ultralewicowa, nie zrobił żaden z postkomunistycznych rządów przez trzydzieści parę lat naszej niepodległości. Rozpad consensusu, który to umożliwił, to również nasza odpowiedzialność.
Jedną ze straszliwych tajemnic ludzkiej egzystencji jest życie w grzechu. Tym bardziej tragiczne, im bardziej beztroskie. Świadomość własnego stanu, tego, co się ze mną dzieje, to warunek jego zmiany. Kościół nie bez przyczyny odróżnia rachunek sumienia (samowiedzę na temat własnego stanu i postępowania) i żal za grzechy, więc ich definitywną negatywną ocenę. Oba akty stanowią konieczne (choć niejedyne) warunki nawrócenia.
To samo, choć w sposób analogiczny, dotyczy narodu. Naród również może beztrosko uznawać wyrzeczenie się wiary bądź odwrócenie się od dobra wspólnego za „normalność”. Był czas, że przyjęcie liberalnej, relatywistycznej kultury i jej antycywilizacyjnych konsekwencji ogłoszono „powrotem do normalności”. Dziś w imię kolejnego „powrotu do normalności” słyszymy podburzanie przeciw najsłabszym, jawną publiczną deprawację nieletnich (choćby przez ułatwioną dystrybucję środków wczesnoporonnych), zastraszanie lekarzy chcących chronić życie. Obyśmy przynajmniej tego nie bagatelizowali. Panie, zmiłuj się nad nami!