Źle jest, jeżeli w naszej konfrontacji z grzechami uznajemy konieczność zrobienia ich listy, czasem w szyku od najcięższego do najlżejszego, po czym przedstawiamy je Bogu w relacji przypominającej raczej transakcję niż spotkanie dwóch kochających się osób.
Pamięć jest jedną z podstawowych zdolności człowieka, a jej powolna utrata skazuje nas na otępienie. Człowiek bez pamięci nie wie, kim jest ani dlaczego znalazł się w takim, a nie innym otoczeniu; ma kłopoty z komunikacją, nie rozpoznaje znaczenia słów i gestów. Pozostaje mu intuicja. Sam dla siebie staje się niezrozumiały, w pewnym sensie nieznany. Niepamięć może oczywiście dotknąć też całe narody – tak było w przypadku Izraela, który tęskniąc za wolnością, nieustannie zapominał o Tym, który mu ją podarował. Wspomniany na początku naszych rozważań o modlitwie biskup Eric Varden przypisał prarodzicowi Adamowi ten dylemat zapomnienia – gdyby pamiętał, że z prochu powstał, nie usiłowałby robić z siebie boga. W innym miejscu „Samotności pokonanej” Varden nawiązuje właśnie do Izraelitów: „W życiu i literaturze nie brakuje przykładów ludzi odnoszących sukcesy w świecie, którzy lubią przypominać sobie własne, niezbyt obiecujące początki, by pobudzić swą przedsiębiorczość, pomysłowość i szczęście. Wątek niewoli, z jakim mamy do czynienia w dziejach Izraela, ma odmienny wydźwięk, z czego bierze się też jego uniwersalność. O ile wkraczam w logikę i bieg biblijnej pamięci, zyskuję świadomość na temat tego, że choć obecnie dysponuję pewnym zakresem wolności, nie zawsze się nim cieszyłem. Mam nie zapominać o tym, jak doszło do tej przemiany; mam postrzegać swą wędrówkę przez pustynię jako proces odkupienia. Tylko pamiętając o tym, kim byłem, mogę docenić to, kim stałem się dzięki łasce. Jednak grozi nam ogarnięcie przez niepamięć”.
Rachunek przypominający
Jakby na odwrót, a jednak z tym samym skutkiem, potoczyła się historia jednego z najbardziej znanych bohaterów przypowieści Jezusa. Pojawia się w naszej refleksji o modlitwie na koniec. U schyłku Wielkiego Postu warto przywołać modlitwę niezwykle ważną i często przez chrześcijan zaniedbywaną: rachunek sumienia. Polskie „rachunek sumienia” nie brzmi dobrze i może kojarzyć się na tyle źle, by wprowadzić konfuzję oraz wypaczenie. Rachunek to wyliczenie. Źle jest, jeżeli w naszej konfrontacji z grzechami uznajemy konieczność zrobienia ich listy, czasem w szyku od najcięższego do najlżejszego, po czym przedstawiamy je Bogu w relacji przypominającej raczej transakcję niż spotkanie dwóch kochających się osób. Rachunek kojarzy się z kasą fiskalną: dodać, odjąć, podzielić, pomnożyć i uzyskać wynik, najczęściej wymierzony liczbą zadanych do odmówienia modlitw. To nie ten kierunek, nie ta droga. Być może włoskie esame di coscienza („egzamin”, „badanie” sumienia) pasuje lepiej. Nie o słowa jednak chodzi, nie należy się o nie spierać, ale o rozumienie, jeszcze bardziej zaś o przypomnienie. O zdanie sobie sprawy. Z tego, co było, i z tego, co jest. Syn marnotrawny doszedł do momentu, w którym zdał sobie sprawę. Zrozumiał. Dlaczego? Bo „zastanowił się”. Jezus opowiedział przypowieść: „Pewien człowiek miał dwóch synów. Młodszy z nich rzekł do ojca: »Ojcze, daj mi część majątku, która na mnie przypada«. Podzielił więc majątek między nich. Niedługo potem młodszy syn, zabrawszy wszystko, odjechał w dalekie strony i tam roztrwonił swój majątek, żyjąc rozrzutnie. A gdy wszystko wydał, nastał ciężki głód w owej krainie i on sam zaczął cierpieć niedostatek. Poszedł i przystał do jednego z obywateli owej krainy, a ten posłał go na swoje pola, żeby pasł świnie. Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł: Iluż to najemników mojego ojca ma pod dostatkiem chleba, a ja tu z głodu ginę. Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników. Wybrał się więc i poszedł do swojego ojca«” (Łk 15,11-20).
U początków drogi
Świadomość marności losu, w który się wpędził, kazała marnotrawnemu synowi „zastanowić się”. Zapewne nie był to jeden jedyny raz. Zapewne smród świń i obrzydliwe strąki skłoniły go do wielu refleksji. Czy wspominał ciepło domowego ogniska? Czy snuł wspomnienia o tym, jak szczęśliwe było jego dzieciństwo? A może przypominał sobie zwyczajne, codzienne przepychanki ze starszym bratem i próbował przewidzieć, jak by się zachował dziedzic ojcowskiego majątku, którego część pozostała nienaruszona? Wszystko to możliwe. Wyprzedzając jednak sytuację: na najsłynniejszym obrazie autorstwa Rembrandta przedstawiającym powrót syna marnotrawnego klęczy on u stóp ojca. Henri J.M. Nouwen, autor książki „Powrót syna marnotrawnego”, opowiada, jak pokazał obraz swoim przyjaciołom i poprosił ich, aby podzielili się swoimi refleksjami. Jedna z kobiet stwierdziła, że prawie łysa głowa i mokre oblicze syna kojarzą się jej z noworodkiem. Pozostali przyjrzeli się obrazowi dokładnie i przyznali jej rację: syn marnotrawny na łonie ojca jakby rodzi się na nowo. Nouwen ujmie to w swojej książce tak: „Kiedy młodszy syn przestał być uważany przez ludzi ze swojego otoczenia za człowieka, poczuł głębię swojej izolacji doznał najgłębszej samotności jakiej może doświadczyć człowiek. Był naprawdę zagubiony i to całkowite zagubienie przywróciło mu zdrowy rozsądek. Był wstrząśnięty, kiedy sobie uświadomił całkowite wyobcowanie i gdy nagle zrozumiał, że wyruszył w drogę ku śmierci. Stracił wszelką łączność z tym, co daje życie – z rodziną, przyjaciółmi, społecznością, znajomymi, a nawet z jedzeniem – wtedy to spostrzegł, że następnym naturalnym krokiem będzie śmierć. Gdy w jednej chwili zobaczył wyraźnie ścieżkę, którą wybrał, i cel, do którego prowadziła, zrozumiał, że sam tę śmierć wybrał; wiedział, że zmierza drogą do samozniszczenia. Co pozwoliło mu wybrać życie w tej krytycznej chwili? Było to ponowne odkrycie swojego najgłębszego »ja«”.
Najgłębsze „ja”
Trudno wymyślić trafniejsze porównanie: rachunek sumienia dobrze przeprowadzony to zawsze droga do ponownego odkrycia swojego najgłębszego „ja”. Bez względu na to, jaką formę przyjmie. Najbardziej znana to ta należąca do warunków dobrej spowiedzi – przed przystąpieniem do kratek konfesjonału grzesznik proszący o miłosierdzie przypomina sobie swoje grzechy i wzbudza akt żalu. Postanawia następnie poprawę, wyznaje grzechy i uzyskuje rozgrzeszenie. Dość podobną formułę ma rachunek sumienia towarzyszący wieczornej modlitwie, na przykład w trakcie odmawiania komplety. Ale przecież nie muszą to być jedyne formy. Znane są i te uwielbieniowe, kiedy człowiek uświadamia sobie (przypomina) wielkie dobro, jakie otrzymał od Boga, i oddaje Mu za to chwałę. Albo „uprzedzające”, dobre do odprawienia rano, kiedy rozpoczynając dzień, próbujesz sobie uświadomić, co cię dzisiaj czeka, i prosisz Boga o pomoc w konkretnych sytuacjach, aby twoje zachowanie było spójne z Jego wolą i przykazaniami. Co ciekawe: współcześni świeccy i zupełnie niereligijni guru samorozwoju polecają tego typu refleksje, nie odnosząc ich w żaden sposób do wiary, ale wskazując ich dobroczynny wpływ na samopoczucie człowieka. Jest to jakaś namiastka tego, co – powtórzmy za Nouwenem – stanowi istotę refleksji marnotrawnego syna: „Gdy w jednej chwili zobaczył wyraźnie ścieżkę, którą wybrał, i cel, do którego prowadziła, zrozumiał, że sam tę śmierć wybrał; wiedział, że zmierza drogą do samozniszczenia. Co pozwoliło mu wybrać życie w tej krytycznej chwili? Było to ponowne odkrycie swojego najgłębszego »ja«”.
Obfitość łaski
Zabrzmi to mocno anachronicznie, ale starzy ojcowie duchowni w seminariach przestrzegali kleryków, że rezygnacja z różnych praktyk pobożnych, do których przyzwyczaiły ich seminaryjne regulaminy, w kapłaństwie może przynieść opłakane skutki. – Najpierw ksiądz porzuca rachunek sumienia, potem brewiarz, a w końcu sutannę – mówili. Było to kompletnie niezrozumiałe dla młodych, zafascynowanych posługą adeptów kapłaństwa. A jednak prawdziwe, i to właśnie z tego powodu, że każdy syn marnotrawny musi regularnie przyglądać się swojej ścieżce. „Raz wybrawszy, na wieki wybierać musi” – choć brzmi banalnie, jest całkowicie uzasadnione. Grzech to śmierć. Trzeba rozumieć, że samemu się tę śmierć wybiera, skazując się na drogę do samozniszczenia. Co może pozwolić na wybranie życia w krytycznej chwili? Nic innego jak tylko ponowne odkrycie własnego, najgłębszego „ja”.
shutterstockSyn marnotrawny, odkrywając swoje najgłębsze „ja”, podjął decyzję. Wiedział, gdzie jest jego miejsce, bez względu na okoliczności, które miałyby jego pobytowi w tym miejscu towarzyszyć. Roztrwonił majątek. Wie o tym. Wystarczy mu rola najemnika. A jednak po powrocie nie jest w stanie wygłosić wszystkich słów przygotowanej przemowy. To bardzo ważne – stąd wątpliwość, czy nasze określenie „rachunek” nie wprowadza czasem zamętu. Nie chodzi wszak o czysty rachunek zysków i strat, liczenie się co do grosza i co do każdej chwili grzesznej przyjemności. Nouwen pisze: „Zdumiewa mnie energia emocjonalna wydatkowana na te wewnętrzne rozważania i pomrukiwania. Tak, opuszczam dalekie strony. Tak, wracam do domu… ale po co przygotowuję przemowy, których nigdy nie wygłoszę? Powód jest oczywisty. Chociaż twierdzę, że moja prawdziwa tożsamość to dziecko Boże, wciąż żyję tak, jakby Bóg, do którego wracam, wymagał wyjaśnień. Wciąż myślę o Jego miłości jako o warunkowej i o domu jak o miejscu, którego nie jestem jeszcze do końca pewien. Podczas drogi z powrotem do domu wciąż mam wątpliwości, czy będę tam naprawdę mile widziany. Kiedy oglądam się wstecz na swoją duchową podróż, na swoją długą i wyczerpującą podróż do domu, widzę, jak bardzo była ona wypełniona poczuciem winy za przeszłość i obawami o przyszłość. Zdaję sobie sprawę ze swoich niepowodzeń i wiem, że utraciłem godność swojego synostwa, ale nie potrafię jeszcze do końca uwierzyć, że tam, gdzie moje błędy są tak wielkie, »tym obficiej wyleje się łaska«”.
Rachunek sumienia nie ma nic wspólnego z wewnętrznymi pomrukiwaniami i dołującymi rozważaniami. Jest swego rodzaju wstępem i zwieńczeniem życia modlitewnego. Nie dlatego, że prowadzi do żalu za grzechy; raczej dlatego, że pozwala odkryć swoje najgłębsze „ja”, jakimkolwiek by ono było. Łaska zawsze będzie obficiej rozlana niż morze grzechu, w którym to „ja” nieroztropnie postanowiło się utopić.
Czytaj więcej: Wielkopostny cykl „Jezus, modlitwa i ty”
ks. Adam Pawlaszczyk Redaktor naczelny „Gościa Niedzielnego”, wicedyrektor Instytutu Gość Media. Święcenia kapłańskie przyjął w 1998 r. W latach 1998-2005 pracował w duszpasterstwie parafialnym, po czym podjął posługę w Sądzie Metropolitalnym w Katowicach. W latach 2012-2014 był kanclerzem Kurii Metropolitalnej w Katowicach. Od 1.02.2014 r. pełnił funkcję oficjała Sądu Metropolitalnego. W 2010 r. obronił pracę doktorską na Wydziale Prawa Kanonicznego UKSW w Warszawie i uzyskał stopień naukowy doktora nauk prawnych w zakresie prawa kanonicznego.