A jednak się odezwała. Gdy maszyny drukowały poprzedni numer „Gościa Niedzielnego”, 24 miliardy kilometrów od nas odezwała się sonda Voyager 1. W poprzednim numerze pisałem, że inżynierowie uznali, iż to już jej koniec.
Żeby było jasne: miała prawo zamilknąć. Wybudowana kilkadziesiąt lat temu, i tak działa wielokrotnie dłużej, niż planowano. To jedna z najbardziej udanych misji kosmicznych, jakie przeprowadzono – a może nawet najbardziej udana. Dzięki niej nasz obraz Układu Słonecznego uległ zmianie. Od jakiegoś czasu sonda bada już nie to, co znajduje się w Układzie, ale to, co jest poza nim. Jednak kontakt z Voyagerem 1 był coraz trudniejszy. Przy tej odległości nie powinno to dziwić, choć oczywiście chciałoby się, żeby sonda nadawała przez kolejnych kilkadziesiąt lat. Inżynierowie mieli problemy ze statkiem już wielokrotnie w przeszłości, ale zawsze jakoś je rozwiązywali. Tym razem jednak pomimo kilku prób nie udało się im nic wskórać. W końcu rozłożyli ręce, stwierdzając, że to już chyba koniec. Tymczasem sonda jednak się naprawiła. No, może to zbyt duże słowo, bo z różnych względów większość jej instrumentów badawczych jest już trwale wyłączona. Jednak po tym, jak przez ostatnie tygodnie do Ziemi docierały od niej jedynie nic nieznaczące rzędy zer i jedynek, kilka dni temu przekazała informację, którą naukowcy byli w stanie odczytać. Być może gdy maszyny będą drukowały ten numer „Gościa”, Voyager 1 znowu zamilknie? Tego nikt nie wie.
Gdy informacja o pierwszym od tygodni zrozumiałym komunikacie Voyagera znalazła się w mediach, wiele komentarzy brzmiało w zasadzie tak samo. Działa? Przecież twierdzili, że się popsuła. Co oni tam wiedzą, na niczym się nie znają.
Poznawanie kosmosu, mózgu, genów to bardzo trudna sprawa. Nie sposób iść tą drogą bez potykania się i błądzenia. Szczerze mówiąc, potykamy się znacznie częściej, niż mogłoby się wydawać. Zanim po raz pierwszy na Księżycu wylądowało coś wykonanego ręką człowieka, wielokrotnie o jego powierzchnię się rozbijaliśmy. Ba! Czasami w ogóle nie udawało się w Księżyc trafić. Te wszystkie pomyłki i nieudane próby są jednak z nawiązką spłacane (i w przenośni, i dosłownie), gdy w końcu coś, co zaplanowaliśmy, nam wychodzi. Rozwijanie nauki i technologii to inwestycja. W dodatku jedna z najlepszych. I to nie pomimo porażek, ale właśnie dzięki porażkom. Bo to one, a nie sukcesy, uczą nas najwięcej.
Tomasz Rożek Doktor fizyki, dziennikarz naukowy. Założyciel i prezes Fundacji Nauka To Lubię. Autor wielu książek o tematyce popularnonaukowej. Obecnie stały współpracownik „Gościa Niedzielnego”.