Jezuita do zadań specjalnych. Nieznany wątek biografii papieża Franciszka

„Jeśli pan wierzy w piekło, powinien pan wiedzieć, że za taki grzech pójdzie pan do piekła”, miał powiedzieć ks. Jorge Bergoglio, prowincjał jezuitów, do oprawcy studenta torturowanego za działalność przeciwko wojsku. Chłopak uniknął śmierci. Przyszły papież wyciągnął wiele osób z podobnych opałów w czasach argentyńskich przewrotów polityczno-wojskowych. Publikujemy fragment biografii Franciszka.

Znane powiedzenie św. Ignacego, że miłość poznaje się bardziej po czynach niż po słowach, w latach brudnej wojny szczególnie odnosiło się do Bergoglia. Jego milczenie wynikało nie tylko z rozwagi i nie było jedynie cechą charakteru. Było drogą do osiągnięcia zamierzonych celów. Jezuici byli pod obserwacją. Telefony mieli na podsłuchu, przetrząsano im pocztę, a prowincja odzwierciedlała podziały w Kościele i społeczeństwie. Jedni jezuici sympatyzowali z partyzantami, a inni identyfikowali się z wojskiem, a wielu innych pomiędzy nimi miało sympatie radykalne, liberalne lub peronistowskie.

Trzej kapelani wojskowi mieszkający w samym kolegium lub po sąsiedzku mieli obowiązek bycia posłusznymi wobec Bergoglia jako prowincjała i ufali mu. Ich poufne informacje i wpływy w kołach wojskowych pozwalały mu działać. Mógł ostrzegać zagrożonych, że są na celowniku, i zbierać informacje o pojmanych. Mógł na przykład powiedzieć swojemu bratu w zgromadzeniu Julio Méredizowi, który spał w pokoju pod dachem z blachy falistej w ośrodku młodzieżowym, że jest na liście podejrzanych w siłach lotniczych. „Kazał mi przyjść i mieszkać w Colegio Máximo” – wspomina ojciec Mérediz. „Przeprowadziłem się, ukryłem i to uratowało mi życie”.

Bergoglio często podejmował ryzyko. Na przykład w 1977 roku podjechał ciężarówką do domu swojej dawnej szefowej w laboratorium Esther Ballestrino de Careaga, której córka Ana María była pod obserwacją, i zabrał ich marksistowski księgozbiór do kolegium. Regularnie też przyjeżdżał do innej przyjaciółki, byłej sędziny i współzałożycielki CELS Alicii Oliveiry i zabierał ją z miejsca ukrycia, żeby mogła się spotkać z dziećmi w Colegio del Salvador w Buenos Aires.

Kryjówka u jezuitów

Oliveira rzuca cenne światło na myślenie i działanie Bergoglia w tamtym czasie. Była antyklerykalną lewicową peronistką, samotną matką trójki dzieci i pierwszą w Argentynie kobietą na stanowisku sędziego karnego. Bergoglia spotkała w 1972 roku, kiedy prowincjał konsultował się z nią w sprawie zawodowej. Odkryli, że nadają na tych samych falach, i szybko się zaprzyjaźnili. Oliveira była wśród założycieli Ośrodka Badań Prawnych i Społecznych CELS, monitorującego przestrzeganie praw człowieka, który w 1975 roku coraz bardziej przeszkadzał siłom bezpieczeństwa i do którego później dołączył pierwszy oskarżyciel Bergoglia Emilio Mignone. Krążyły już pogłoski o zamachu, kiedy Bergoglio, zaniepokojony o jej bezpieczeństwo, zaproponował jej przeprowadzenie się do kolegium. Ona to zaproszenie ze śmiechem odrzuciła, mówiąc, że raczej pójdzie do więzienia, niż zamieszka z księżmi.

Po zamachu uznano ją za ideologicznie niepewną i utraciła stanowisko w sądzie. Bergoglio anonimowo posłał jej kwiaty. Ona rozpoznała, że to on, po piśmie chwalącym jej sędziowskie kompetencje. Wkrótce, po nalocie na siedzibę CELS, ukryła się. Zamieszkała z przyjaciółką, ale dzieci zostawiła u kogoś innego. Bergoglio dwa razy w tygodniu zabierał ją do kolegium, by mogła się z dziećmi zobaczyć. Tam rozmawiali o koszmarnej wojskowej logice swój–wróg i o zdolności junty do rozróżniania zaangażowania politycznego, społecznego i religijnego albo rozmaitych odmian teologii wyzwolenia.

Oliveira zatem bezpośrednio widziała niepokój Bergoglia o bezpieczeństwo jezuitów, zwłaszcza tych w villas miseria, gdzie były bazy partyzantów i ich organizacji przykrywkowych. Zwierzał się jej ze swoich wysiłków na rzecz znalezienia zatrzymanych, przed pojmaniem Yorio i Jalicsa w maju 1976 roku, ale i potem. Zapraszał ją na pożegnalne lunche z tymi, którym pomagał w ucieczce, w domu rekolekcyjnym w san Miguel, jak również w domu zakonnym św. Ignacego Loyoli w pobliżu Plaza de Mayo. „Kiedy ktoś miał opuścić kraj, zawsze był lunch” – wspomina. „Nigdy o tym nie zapomniał”.

„Pójdziesz do piekła”

Wyciąganie ludzi z zamknięcia, kiedy armii udało się kogoś zatrzymać, było sztuką niemal niewykonalną, ale Bergoglio miał w tej dziedzinie pewne sukcesy. Jeden z nich dotyczył pewnego studenta ojca Juana Carlosa Scannone. Bergoglio wywiedział się, gdzie przetrzymują młodego człowieka, i przekonał dowódcę, że schwytali niewinnego. Ale student o nazwisku Albanesi przeszedł już tortury. Co gorsza – widział twarz oprawcy. To znaczyło – jak oświadczył oficer – że Albanesiego nie można uwolnić. „Bergoglio powiedział mu, że jest grzechem ciężkim zabić niewinnego człowieka” – wspomina Scannone. „Mówił: »Jeśli pan wierzy w piekło, powinien pan wiedzieć, że za taki grzech pójdzie pan do piekła«. Uratował chłopakowi życie”.

Inny sukces wiązał się z osobą Sergia Globulina, świeckiego studenta teologii w Máximo w końcu lat 60. Bergoglio asystował podczas jego ślubu w 1975 roku i niejeden raz odwiedzał Sergia i Anę w villa miseria, gdzie uczyli. Sergio został uprowadzony w październiku 1976 roku. Bergoglio znalazł bezpieczny dom dla Any i aktywnie zaczął starać się o wypuszczenie jej męża. Po 17 dniach udało się. Przez ten czas Sergia tak potwornie bito, że na miesiąc trafił do szpitala.

Bergoglio odwiedził go tam i powiedział małżonkom, że muszą wyjechać z kraju, co też uczynili z pomocą wicekonsula włoskiego. „Opowiedział nam o różnych próbach uwolnienia nas i wykazania mojej niewinności, co wymagało spotkań z różnymi wysokiej rangi oficerami” – wspomina Sergio Globulin. „Dlatego nam ciągle mówił, żebyśmy się wynosili. Wiedział, że inne grupy w armii będą na mnie polować”. Sergio i Ana zamieszkali we włoskim Friuli, a Bergoglio zajechał do nich przy okazji wizyty w Rzymie w 1977 roku15.

Miguel LaCivita, podówczas student teologii w Máximo, był świadkiem tego, co działo się po jednym ze spotkań Bergoglia w celu zwolnienia Globulina:

Byłem obecny, kiedy [Bergoglio] spotkał się z oficerem wojska z bazy lotniczej Morón. Poproszono mnie, żebym przyniósł im obu jakieś jedzenie do biura. [Bergoglio] mówił mu, że chłopak musi znowu się pojawić. Po spotkaniu zadzwonił na mnie, żebym zebrał naczynia. Kiedy wszedłem, poprosił, żebym wyprowadził oficera. Uznałem, że to nietypowe, bo zawsze sam odprowadzał gości. Kiedy wróciłem do biura po naczynia, wymiotował. Powiedział: „Czasem po rozmowie z tymi ludźmi człowiek musi zwymiotować”. Powiedział, że to jest gra w szachy. Jeden zły ruch i jesteś załatwiony. Po trzech dniach Sergio się odnalazł, zbity na kwaśne jabłko.

„Nie bójcie się, to Jorge”

Razem z „Quique” Martínezem Osolą i Carlosem Gonzálezem LaCivita był jednym z trzech seminarzystów biskupa Angelellego z La Rioja, studiujących w Máximo. Kiedy znaleźli się na celowniku wojska, Bergoglio uzgodnił z Angelellim w 1975 roku, że będą kończyć studia w kolegium.

Kiedy dotarła do niego wieść o podejrzanym zgonie Angelellego, przerwał spotkanie prowincjałów w Ameryce Środkowej i po kilku dniach późnym wieczorem przyjechał do kolegium. Poszedł prosto do trzech seminarzystów, zrozpaczonych i przerażonych. „Słyszeliśmy kroki i nieomal umarliśmy ze strachu” – wspomina LaCivita. „Już się zastanawialiśmy, jak uciekać. Zapukał do drzwi. »Nie bójcie się, to Jorge«”. Dodał im otuchy i udzielił kilku instrukcji. Zawsze mają chodzić razem, nie używać głównych schodów, tylko windy, a jeżeli zobaczą kogoś nieznajomego mają iść do pewnego konkretnego pokoju i dzwonić do niego.

Dla ich bezpieczeństwa Bergoglio nie pozwolił im dołączyć do innych studentów prowadzących apostolat w barrios San Miguel, tylko włączył ich do czegoś, co później rozpoznali jako operację ukrywania zbiegów. „Pomagaliśmy mu obsługiwać ludzi, którzy przedstawiali się jako studenci albo jako młodzi na rekolekcjach, ale myśmy domyślali się, że uciekali przed prześladowaniem” – opowiada Quique. Pamięta grupki ludzi ukrywanych jednorazowo, a w sumie może 30. Nigdy wiele o nich nie wiedzieli, bo Bergoglio nie pozwolił im zadawać pytań. Ale riojanos rozpoznawali. „Wiedzieliśmy, bo mieliśmy zanosić posiłki do takiej albo takiej osoby w tej części kolegium, gdzie nie dopuszczano ludzi, bo było to miejsce rekolekcji w milczeniu” – mówi La Civita. „To było całe piętro. Po jednej stronie rzeczywiście odbywały się rekolekcje, a po drugiej byli ci, co się ukrywali”.

Niektórzy z nich byli Paragwajczykami i Urugwajczykami. Gonzalo Mosca, radykał zbiegły przed urugwajską dyktaturą, pojechał do Buenos Aires, ale odkrył, że policja ma rozkaz go aresztować. Zadzwonił do brata, jezuity w prowincji argentyńskiej, a on skontaktował się ze swoim prowincjałem. Bergoglio zabrał Moscę ze śródmieścia i zawiózł do Máximo. „Jeżeli nas zatrzymają, powiedz im, że jedziesz na rekolekcje” – polecił. Mosca został cztery dni. Bergoglio każdego popołudnia przychodził do niego, do pokoju, uzbrojony w radio i opowiadania Borgesa. Ustalił przelot do Puerto Iguazú. „Ojciec Jorge nie tylko mnie odwiózł na lotnisko, ale faktycznie odprowadził na samolot. Z samolotu zabrali go na drugim brzegu Parany jezuici brazylijscy, którzy też załatwili mu dokumenty i lot do Europy. Z perspektywy lat Mosca jest zdumiony odwagą Bergoglia. „Gdyby nas złapali razem, obu by nas zgarnęli”.

Nowicjusze pod lufami

LaCivita przypomina sobie, jak prowincjał przyjmował księdza, któremu groziło prawicowe ugrupowanie Tradycja, Rodzina i Własność (TFP), gdy w homilii wypowiedział się przeciwko zabijaniu ojców pallotynów. „Pewnego dnia przed lunchem Jorge przyszedł i powiedział, że Vicente musi się wynieść z kraju, bo jest rozkaz, żeby go aresztować. Powiedział, że człowiek, który dostał rozkaz, nie ruszy się przez 48 godzin, ale potem będzie musiał. Powiedział, że musi wywieźć Vicente do Urugwaju”.

Te zabiegi czyniono nie tylko pod samym nosem wojskowych kapelanów, ale i armii. Baza wojskowa była blisko Máximo. Od 1977 roku lotnictwo było właścicielem obserwatorium na gruntach kolegium. Zaraz za żelaznymi wrotami patrolowali żołnierze. Czasami chcieli wchodzić i wykonywać czynności na tym terenie. Angel Rossi, wtedy nowicjusz jezuicki, przypomina sobie, jak w 1977 roku żołnierze zrobili nalot na dom nowicjatu o kilka ulic od Máximo. Żołnierze twierdzili, że słyszeli strzały. Nowicjuszy ustawiono pod lufami, a pokoje przetrząśnięto.

Do samego kolegium wojsko nigdy nie wtargnęło, chociaż jednej nocy było bardzo blisko. To było pod koniec 1977 roku. Około 20 żołnierzy przejechało przez żelazną bramę i otoczyło kolegium ciężarówkami. Ojciec Scannone, uznawany za teologa wyzwolenia, a więc podejrzany, stał z duszą na ramieniu, kiedy usłyszał buciory na korytarzu. Ale żołnierze nie weszli do pokoi. Bergoglio uprzejmie, ale z imponującą pewnością siebie przekonał ich, żeby wrócili do koszar, bo nie mają prawa przebywać na terenie kolegium. Usunęli się.

Wewnątrz kolegium była grupa około 30 księży, w tym kapelanów wojskowych, których można opisać jako konserwatywnych jezuitów sympatyzujących z dyktaturą. Wykładowcy – jak Yorio – związani z księżmi Trzeciego Świata zostali usunięci, a wydział do 1976 roku opanowany był trwale przez antymarksistowskich „teologów ludu” ze szkoły ojców Gery i Scannone. Polityczne napięcia pozostały silne, a do sal wykładowych zawitał klimat podejrzliwości. LaCivita po którymś wykładzie z teologii został wzięty na stronę, bo jego uwaga o Ewangelii św. Jana wzbudziła marksistowskie skojarzenie. „Słuchaj, Miguel, jeśli chcesz o tym pogadać, przyjdź do mnie do pokoju” – poinstruował profesor. „Ja myślę tak samo jak ty, ale uważaj, co mówisz na zajęciach, bo tu są botones (kable)”.

Kontakty z decydentami

LaCivita nazywa Bergoglia „węgorzem”, bo „miał niesamowitą umiejętność prześlizgiwania się w tym otoczeniu”. W zeznaniu dla sądu z 2010 roku Bergoglio wyjaśnił, że „chodził do ludzi, którzy mieli moc sprawczą. Jedni mieli związki z organizacjami obrony praw człowieka, inni nie”. A także „do księży, o których przypuszczał, że mają związki z policją i armią”. Naciskany wielokrotnie, żeby powiedział, kto to był, kardynał nie podał nazwisk: „Przyjaciele, znajomi” – powiedział, a potem dodał: „Niektórzy byli jezuitami, niektórzy świeckimi, niektórzy przyjaciółmi jezuitów”.

Bergoglio nazwiązał kontakt z admirałem Emilio Masserą dzięki byłym liderom Żelaznej Gwardii na Uniwersytecie Zbawiciela USAL. Masserę mianował dowódcą marynarki wojennej generał Perón. Zanim prezydent umarł, Massera miał ambicję być jego następcą jako przywódca ruchu politycznego. W latach 1976–1977 starał się dokooptować byłych liderów ugrupowań peronistowskich, aby zbudować bazę polityczną. Wśród nich był Francisco „Cacho” Piñón, rektor USAL. Piñón wykorzystał tę możliwość, aby zapewnić sobie u Massery opiekę nad uniwersytetem i jego kadrą. Pewnym qui pro quo było zaproszenie przez USAL Massery do wygłoszenia mowy i odebrania tytułu honorowego 25 listopada 1977 roku, w czasie gdy jezuitów reprezentował rektor Máximo ojciec Victor Zorzín.

Chociaż niektórzy z byłych przywódców gwardii mieli być w przyszłości wabieni przez Masserę, Piñón do nich nie należał. Miał nie więcej niż Bergoglio sympatii dla nieskomplikowanych teorii politycznych admirała, które ten w całej rozciągłości eksponował w swoim wykładzie. Doktorat honorowy został Masserze nadany po to, żeby chronić uniwersytet. „Bergoglio w pełni rozumiał, że zachowanie uczelni od interwencji ze strony dyktatury nie jest zabawą dla małych dziewczynek” – opowiada były gwardzista Julio Bárbaro. Bergoglio czynił to samo w interesie jezuitów. Miguel Mom Debussy – student-jezuita w Máximo w latach 70., który czasem bywał szoferem Bergoglia – opowiada, jak prowincjał mówił, że spotkał się z Masserą, żeby omówić sprzedaż jezuickiego obserwatorium, bo stało się zbyt dużym obciążeniem finansowym. Transakcji nie zawarto – w końcu obserwatorium zakupili lotnicy – ale spotkanie pozwoliło nawiązać niezwykle ważny kontakt. „On faktycznie chronił studentów i nowicjuszy” – mówi Debussy, który potem porzucił jezuitów.

Kolaborant czy polityk?

Rola admirała w brudnej wojnie po upadku dyktatury ściągnęła na niego dożywotnie więzienie. Spotkanie z nim dało lewicy asumpt do nazywania Bergoglia „kolaborantem”. Ale bliscy mu świadkowie tamtych dni, jak Alicia Oliveira, wskazują, że tak samo odpychała go ideologia bezpieczeństwa narodowego wojskowych jak marksistowska ideologia montoneros, chociaż obie ubierały się w katolickie szatki. Z drugiej strony Bergoglio chciał mieć kontakty z każdym, szczególnie jeśli mogło to komuś uratować życie.

Bez tych kontaktów nie mógłby osiągnąć żadnego ze swoich celów. Z tego samego powodu nuncjusz jadał lunche z generałem Videlą, a przewodniczący konferencji biskupów zaaranżował w 1977 roku audiencję admirała Massery u papieża Pawła VI. Wielu potem twierdziło, że działanie biskupów powinno raczej polegać na publicznym krytykowaniu dyktatury. Biskupi przekonują jednak, że więcej ludzi uratowali, utrzymując te kontakty. Można argumentować tak albo siak, ale faktem jest, że w latach 1976–1977 dyktatura miała nadal poparcie narodu i najczęściej sądzono, że aresztowani musieli być zamieszani w partyzantkę. Nikt w tamtych czasach nie upominał się u biskupów, żeby publikowali antyreżimowe stanowiska, setki natomiast rodaków błagały, żeby prywatnymi kanałami wstawili się u władz za krewnymi. Publiczne potępienie reżimu uniemożliwiłoby te działania.

Każde uratowane życie było na wagę złota, lecz ogólnie niewielu udało się pomóc. Nuncjusz apostolski Pio Laghi w 1977 roku skarżył się amerykańskiemu dyplomacie, że siły zbrojne jedne drugim przekazują prowadzenie dochodzenia i trudno znaleźć kogoś odpowiedzialnego za zniknięcie danego człowieka. Biskupi – mówił – prosili o wyjaśnienie tysięcy przypadków, lecz odpowiedzi dotyczyły zaledwie dziesiątków. Wyśledzenie desaparecidos było niemałym zadaniem. Przez pierwsze dwa tygodnie, kiedy więźniowie na posterunkach policji i w jednostkach wojskowych podlegali „sortowaniu” w zależności od zagrożenia, jakie mieli stanowić, była szansa wyciągnięcia ich, o ile się wiedziało, gdzie kto jest. Kiedy jednak znaleźli się już w tajnych ośrodkach przetrzymywania, szansa znikała błyskawicznie. Spośród 5 tysięcy więźniów prawdopodobnie przetrzymywanych w największym ośrodku – Szkole Mechanicznej Marynarki Wojennej (ESMA) – tylko 500 przeżyło (w tym Yorio i Jalics). Kiedy ocaleni opowiedzieli później, co tam się działo, wyjaśniło się, dlaczego wojsko nie chciało wypuścić ich żywych.

„Mogłem zrobić więcej”

Poza Globulinem, Albanesim, Yorio i Jalicsem, a może jeszcze dwoma innymi Bergogliowi nie udało się uratować wielu ofiar przed zagładą. Jego stara przyjaciółka Esther Ballestrino de Careaga przyprowadziła mu kiedyś kobietę, której dwaj synowie zostali uprowadzeni. Obaj byli działaczami komunistycznymi, zaangażowanymi – jak i dzieci Esther – w ERP. „Była wdową i miała tylko tych synów” – opowiadał Bergoglio w 2010 roku. „Jak ona płakała! Tej sceny nigdy nie zapomnę. Przeprowadziłem pewne śledztwo, ale nic to nie dało. Często sobie wyrzucam, że nie uczyniłem więcej”.

Samej Estherze Bergoglio też nie mógł pomóc. Była jedną z trzech inicjatorek matek z Plaza de Mayo, które zorganizowały swoją pierwszą zbiórkę przed Casa Rosada w kwietniu 1977 roku. W czerwcu zniknęła jej córka Ana María, ale o dziwo wróciła żywa w październiku. Esther zabrała ją i dwie pozostałe córki do Szwecji. Ale tam nagle poczuła się winna, że zostawia matki, madres, i wróciła do Buenos Aires, mówiąc, że nie odpuści, aż wszystkie inne dzieci wrócą żywe. Madres – grupa powiększyła się o dwie francuskie zakonnice i krewnych zaginionych, w tym pewnego młodego człowieka imieniem Gustavo Niño – spotykały się co tydzień w kościele Świętego Krzyża. W grudniu grupa planowała sporządzenie pierwszej publicznej listy ośmiuset desaparecidos. Prawdziwe nazwisko Gustava Niño brzmiało ppłk Alfredo Astiz. Był szpiegiem Massery, który infiltrował grupę, udając, że zniknął jego brat. Przyłączywszy się do madres na placu i wziąwszy udział w kilku spotkaniach w kościele, zorganizował szwadron śmierci, który je zabrał. Był to jeden z czterech podstępów od 8 do 10 grudnia 1977 roku, które objęły uprowadzenie dwóch innych matek-inicjatorek, Azuceny Villaflor i Maríi Ponce.

Bergoglio był zdruzgotany. Bez powodzenia próbował znaleźć członków rodziny Esthery i desperacko szukał pomocy ze strony obrońców praw człowieka i archidiecezji, ale mówiono mu, że nie ma żadnych wieści. Poszedł ze współsiostrami zakonnic do ambasady francuskiej, która interpelowała u wojskowych.

Po latach dowiedzieli się, że kiedy upominali się o wiadomości, umęczone ciała dwunastki z Santa Cruz – jak ich nazwano – pływały już w Atlantyku.


Fragment książki Austena Ivereigha „The Great Reformer” (polski tytuł: „Prorok. Biografia Franciszka, papieża radykalnego”, Wydawnictwo Niecałe 2015, przedruk za zgodą polskiego wydawcy; tytuł, lead i śródtytuły: redakcja GN)

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Austen Ivereigh /wybrał Jacek Dziedzina