Dopóki jesteśmy z krwi i kości, stworzeni z prochu, doświadczeni upadkiem prarodzica Adama, niedoskonałość musi nam towarzyszyć, a nasza samoświadomość w tej kwestii ma walor ubogacający.
Podobno mózgi mnichów praktykujących latami medytację funkcjonują lepiej niż innych ludzi. Badacze mają na to dowody i mnóstwo specjalistycznego żargonu, którego w całości nie ma sensu przytaczać, może poza jednym stwierdzeniem: praktykowanie medytacji wpływa ponoć na zwiększoną aktywność kory śródwęchowej (entorhinal cortex), pozwalającej na kontrolowanie przepływu myśli i powstrzymywanie się od „błądzenia umysłu”. To doskonała wiadomość zwłaszcza dla tych, których myślom zdarza się błądzić (czy raczej: którym przytrafia się błądzić myślami). Szczególnie na modlitwie. Niekoniecznie jednak trzeba bać się swoich osobistych roztargnień, z których zapewne spowiadamy się nagminnie, co więcej, można na nich sporo zyskać. Na przykład dowiedzieć się czegoś o sobie.
Prawo do rozważenia
Jezus „przedłożył” uczniom przypowieść: „Królestwo niebieskie podobne jest do człowieka, który posiał dobre nasienie na swej roli. Lecz gdy ludzie spali, przyszedł jego nieprzyjaciel, nasiał chwastu między pszenicę i odszedł. A gdy zboże wyrosło i wypuściło kłosy, wtedy pojawił się i chwast. Słudzy gospodarza przyszli i zapytali go: »Panie, czy nie posiałeś dobrego nasienia na swej roli? Skąd więc wziął się na niej chwast?«. Odpowiedział im: »Nieprzyjazny człowiek to sprawił«. Rzekli mu słudzy: »Chcesz więc, żebyśmy poszli i zebrali go?«. A on im odrzekł: »Nie, byście zbierając chwast, nie wyrwali razem z nim i pszenicy. Pozwólcie obojgu róść aż do żniwa; a w czasie żniwa powiem żeńcom: Zbierzcie najpierw chwast i powiążcie go w snopki na spalenie; pszenicę zaś zwieźcie do mego spichlerza«” (Mt 13,24-30). Rozpocznijmy od tego „przedłożył”, mając w pamięci fakt, że kilkanaście wersów wcześniej uczniowie zapytali Jezusa, dlaczego mówi do ludzi w przypowieściach (por. Mt 13,10). Proszę koniecznie zajrzeć do Biblii Tysiąclecia i sprawdzić – sformułowanie „przedłożył przypowieść” pojawia się więcej niż jeden raz! I jest absolutnie fenomenalnym potwierdzeniem faktu, że wybrana przez Jezusa metoda nauczania ludzi w przypowieściach nie była jakąś uproszczoną wersją obrazkowej teologii. Raczej konkretną do bólu wykładnią tego, co kluczowe. Paratithēnai oznacza „wystawić ucztę”, ale i „przedstawić określone prawo do rozważenia”.
Co Jezus przedstawia do rozważenia za pomocą przypowieści o chwaście? Przede wszystkim to, że jako wspólnota oczekująca na królestwo Boże musimy czuwać. Nie spać. To – zdaje się – pierwszorzędny przekaz tej przypowieści. Obniżając poziom czujności na obecność „nieprzyjaciela”, szkodzimy wspólnocie, co nie oznacza, że jesteśmy w stanie tę obecność wyeliminować całkowicie. Dopóki jesteśmy wspólnotą ludzi z krwi i kości, z pyłu ziemi stworzonych, niedoskonałość towarzyszyć nam będzie. I faktycznie towarzyszy. Moment oddzielenia dobrego ziarna od chwastu z pewnością nadejdzie i to dopiero wtedy właściwe rozeznanie Sędziego pozwoli na ich separację.
Sztuczki kusiciela
Ta piękna przypowieść o nieprzyjacielu, który sieje chwast, doskonale nadaje się do zobrazowania jednego z największych problemów ludzi modlących się – rozproszeń na modlitwie. Nie istnieje, jak sądzę, ani jeden człowiek, który w życiu choć raz ich nie doświadczył. „Nieraz widziałam władze duszy mojej zajęte Bogiem i spokojnie w Nim zebrane, a z drugiej strony czułam w sobie zamęt myśli na wszystkie strony rozpierzchłych; było to dla mnie zagadką” – napisała święta Teresa od Jezusa. Do podobnych rozterek wewnętrznych przyznawała się właściwie większość tych, których po latach uznano za mistrzów życia duchowego. Trudno się dziwić, dopóki jesteśmy z krwi i kości, stworzeni z prochu, doświadczeni upadkiem prarodzica Adama, niedoskonałość musi nam towarzyszyć, ba – nasza samoświadomość w tej kwestii ma walor ubogacający. Eric Varden, trapista i jednocześnie biskup Trondheim w Norwegii, w swojej książce „Samotność przełamana” ujął to następująco: „Sztuczka kusiciela polegała na przedstawieniu Boga jako kogoś zazdrosnego o człowieka. Tak właśnie szatan nakłonił ludzi do podjęcia próby udowodnienia swej umysłowej niezależności. Podstęp ten udał się ze względu na fakt, że Adam pod pewnym względem rzeczywiście uznawał siebie za równego Bogu. Zapomniał, że swą duchową naturę otrzymał na mocy łaski – będącej wedle Biblii darem darmo danym, niemożliwym do uzyskania przez jakiekolwiek starania czy zasługi. W Piśmie Świętym często jest tak, że najgłębsza prawda o danej osobie zostaje wyrażona w jej imieniu. Tak było również w przypadku Adama; Pan mówi mu, że musi zdobywać pożywienie w pocie czoła, dopóki nie powróci »do ziemi« – użyte zaś tu hebrajskie słowo »ziemia« to adamah”. Nic w tym nowego, wiemy, że naruszając więź z Bogiem przez grzech, człowiek sprowadził siebie (skądinąd wciąż to robi) do „minimum” materialnego swojej natury, czyli prochu (w czwartą niedzielę Wielkiego Postu wciąż mamy w pamięci obrzędy Środy Popielcowej). Ta jednak świadomość, powtórzmy, może mieć bardzo konstruktywny wymiar. Biskup Varden kontynuuje: „Gdy pamiętam, że jestem prochem, przypominam sobie również to, że zostałem stworzony do bycia czymś więcej. W wyznaniu tym wybrzmiewa świadomość utraconego potencjału”. Słusznie. Pokora, która w istocie sprowadza się do przyjęcia prawdy o sobie, jest najlepszym punktem wyjścia ku głębokiemu życiu modlitwą, najpewniej dlatego, że pozwala uniknąć błędu praojca – zapomnienia, że nasza duchowa natura jest darem Boga, sami z siebie zaś stanowimy co najwyżej porcję prochu.
Nie taki chwast zły
To oczywiście jedynie analogia i obraz. Dusza modlącego się jest jak ziemia. Pośród dobrych ziaren, rokujących właściwie, nieprzyjaciel sieje złe. Zmagając się z nimi – ba, walcząc! – nie powinniśmy jednak wylewać dziecka z kąpielą czy bardziej dosadnie: wyrywać chwastów w pośpiechu. Można narobić szkody. Rozproszenia wewnętrzne wynikają przecież często z nierozwiązanych problemów, czy to emocjonalnych i duchowych (np. niedojrzałość uczuciowa, nieuporządkowane życie emocjonalne, głębokie zranienia, obsesje, kompleksy), czy jakichkolwiek innych. Dlatego też nie powinny być traktowane jako przeszkoda, ale raczej jako wezwanie do podjęcia i przepracowania zasadniczych problemów życia. Modlitwa nie przypomina wówczas miejsca walki z rozproszeniami, przypomina raczej miejsce ich rozwiązywania przed Bogiem i z Bogiem.
Oczywiście ważnym czynnikiem na modlitwie – przynajmniej początkowo – jest wyobraźnia. Ta jednak jest kapryśna i może przeszkadzać. Dlatego niektórzy mistrzowie modlitwy proponują, aby z miejsca modlitwy usuwać wszystko, co rozprasza. Duchowo pokrewny Teresie święty Jan od Krzyża twierdził podobno, że cela mnicha oprócz krzyża powinna mieć gołe ściany (bo nawet święte obrazy mogą przeszkadzać). Trudno byłoby tę wskazówkę przenieść w nasze czasy, aczkolwiek już nad kwestią przebodźcowania, czyli nadmiaru bodźców, którym w XXI wieku jesteśmy poddawani każdego dnia, warto się pochylić. Z drugiej jednak strony mocowanie się z własną wyobraźnią na modlitwie również nie jest najlepszym rozwiązaniem, o ile rozumiemy przez nią próbę trwania przed Bogiem w całkowitej prawdzie o sobie; próba walki z wyobraźnią i natychmiastowego usuwania z niej wszystkiego, co niepożądane, może świadczyć o lęku przed głębszym wglądem w siebie i o braku samoakceptacji. Wyobraźnia odsłania nieświadome motywacje, cele, postawy, przyzwyczajenia, zachowania… Może warto przyjrzeć się im w towarzystwie Boga?
Na łonie Boga
Te wyróżnione dotąd, w pewnym sensie pozytywne aspekty pojawiających się w trakcie modlitwy roztargnień, czyli (upraszczając) nieuświadomionych ucieczek myśli od Boga, nie są rzecz jasna receptą na całe życie. Wręcz przeciwnie: o wybór właściwego miejsca do modlitwy, skupienie i wyciszenie należy jak najbardziej zadbać. Przypowieść o pszenicy i kąkolu nie zakłada, że w nieskończoność będą one rosły razem, raczej że trzeba wybrać odpowiedni moment, wykazać się cierpliwością i roztropnością. „Gdyby dusze chciały się skupić, Bóg by zaraz do nich przemówił, bo rozproszenie zagłusza mowę Pańską” – stwierdziła święta siostra Faustyna. To „zagłusza” jest oczywiście bardzo radykalne i trzeba je odpowiednio rozumieć; wymienione „plusy” naszej błądzącej wyobraźni sprowadzają się wszak do tego, by w kontekście swoich życiowych przypadłości lepiej indywidualną przemowę Boga rozumieć. Moja wyobraźnia, moje problemy, moje lęki i obawy ostatecznie powinny doprowadzić do uświadomienia sobie, że moje rozproszenia powinienem świadomie oddać Temu, do którego się modlę. Tak, by to, co moje, przestało mieć nade mną władzę, oddało mi wolność, której grzech praojca mnie pozbawił. I nie, nie chodzi o to, żeby przestać twardo stąpać po ziemi, unieść się nad nią w jakiejś formule metafizycznego odlotu. Wręcz przeciwnie. Drabina, która pomaga sięgnąć nieba – jak to ujął biskup Eric Varden – spełnia swoje zadanie tylko pod warunkiem, że jest oparta solidnie na ziemi. „Dla chrześcijanina duchowy wzrost wymaga bycia zakorzenionym w materii” – napisał. I dodał: „Przypomina nam o tym również obraz przywoływany przez świętego Benedykta dla opisania pełnego pokory mnicha. Przywodzi on na myśl bezpieczeństwo i pokój. Na początku siódmego rozdziału Reguły jej autor cytuje werset z Psalmu 131. Pełen pokory mnich zostaje przyrównany do »dziecka na łonie swej matki«. Niewiele jest wyobrażeń lepiej opisujących kogoś pozostającego w pokoju ze sobą samym i ze światem, w pełni swobodnego. Na końcu rozdziału święty Benedykt stwierdza, że ten, kto dochodzi do szczytu pokory, nie będzie już odczuwał lęku, miłość ku Bogu bowiem, osiągnąwszy doskonałość, »usuwa precz bojaźń«. Pokora stanowi zaczątek miłości, ta bowiem nie może wzrastać na czymkolwiek innym niż prawda”. Można by żartobliwie podsumować, że dziecko położone na łonie mamy zazwyczaj zasypia, ale to jest jeszcze inny problem dla wielu na modlitwie (święta Teresa z Lisieux potrafiła o tym bardzo konstruktywnie i przekonująco pisać!). Jak świat światem, a modlitwa modlitwą, rozproszenia były nam właściwe, są i będą. Warto jednak im się przyjrzeć, nie dla nich samych, nawet nie dla osobistego wzrastania w pokorze. Raczej dla tego „zaczątku miłości”, którym de facto pokora jest. Czy to nie miłość jest w modlitwie najważniejsza?
Czytaj więcej: Wielkopostny cykl „Jezus, modlitwa i ty”
ks. Adam Pawlaszczyk