Demograficzna apokalipsa

Możemy zapomnieć nawet o najbardziej pesymistycznych prognozach demograficznych. Będzie gorzej.

Rozpocząłem kolejny semestr. Zwykle na jednych z pierwszych zajęć rozmawiam ze studentami o kluczowych wyzwaniach, z którymi przyjdzie się nam (a zwłaszcza im) mierzyć. Co ciekawe, w tym roku studenci nie rozpoczęli wyliczanki od zmian klimatycznych. W ich głowach wyższe miejsce zajmują zmiany technologiczne i związane z nimi obawy o przyszłe zatrudnienie oraz ... demografia.
Nie wyciągam z tego daleko idących wniosków, choć z ciekawości zwykle w takich sytuacjach pytam, w jakiej perspektywie czasowej studenci widzą samych siebie jako rodziców. Kiedyś było to 5-10 lat, obecnie nie wcześniej niż za 10 lat, a coraz częściej można usłyszeć, że wcale.

W ostatnich dniach pojawiły się dane o urodzeniach i zgonach w Korei Południowej w 2023 roku. Kraj ciekawy z wielu powodów, także ze względu na najniższy od lat współczynnik dzietności w skali globu. W ubiegłym roku jego wartość spadła poniżej 0,7 dziecka na kobietę w wieku prokreacyjnym. Przypominam, aby utrzymać prostą zastępowalność pokoleń wskaźnik ten powinien wynieść 2,1.
Zresztą Korea nie jest jedyną „wyspą bezdzietności” – z podobnymi problemami mierzą się inne państwa regionu. Chiny, Japonia, a niedawno także Tajlandia zanotowały spadek współczynnika dzietności poniżej 1. Wiele wspomnianych krajów szuka sposobów, aby zachęcić młodych do zakładania rodzin i decydowania się na potomstwo. Niestety, bez większych efektów.

W Polsce co prawda współczynnik dzietności jest wciąż powyżej 1, ale nie mamy się co cieszyć. Jeszcze kilka lat temu, po wprowadzeniu programu „Rodzina 500 plus”, na chwilę wyskoczył on do 1,45. Możliwe jednak (bo pełnych danych jeszcze nie ma), że rok 2023 przejdzie do historii z dwóch powodów – najniższego wskaźnika dzietności oraz najmniejszej liczby urodzonych dzieci po 1945 roku (to drugie akurat już wiemy). Jeszcze kilkanaście miesięcy temu pojawiały się głosy, choćby w rządowej Strategii Demograficznej, że jesteśmy w stanie odwrócić negatywne trendy. Pokazywano choćby przykład Czech, w których w 2021 zanotowano natalistyczny cud. Tyle, że ten wzrost był bardziej wynikiem statystyki – w ciągu dwóch kolejnych lat wskaźnik spadł o 0,4, i intuicja (oraz doświadczenia innych państw) wskazują, że kierunek dalszych zmian jest dość jasny.

Jaki to kierunek? Nie ma twardych dowodów, ale od pewnego czasu mam coraz silniejsze przekonanie, że w ekspresowym tempie będziemy doganiać Koreańczyków (choć pewnie nie tak, jak wielu z nas by marzyło – drugiego Samsunga nad Wisłą raczej szybko nie zbudujemy). Choć dzietność w Polsce spada od 30 lat, ostatnie lata przyniosły coś wyraźnie nowego. Tu nie będzie powolnych fluktuacji, ale solidny zjazd.

Przed dwoma laty na łamach „Więzi” opublikowałem tekst, w którym wskazałem 25 powodów, dla których młode Polki i młodzi Polacy nie decydują się na (więcej) dzieci. Myślę, że do tej listy trzeba dodać trzy bardzo ważne, co istotne – współzależne przyczyny, które dolały paliwa rakietowego do procesu „denatalizacji”.

Pierwszym z nich jest pandemia COVID-19, a dokładniej wszelkie działania zwiększające dystans społeczny. Mam głębokie przekonanie, że choć większość z nas wyparła już z pamięci doświadczenia lockdownów, to wywarły one bardzo silne piętno na naszej tożsamości. Dotyczy to zwłaszcza młodzieży, która wchodzi obecnie w dorosłość. Późniejszy wybuch wojny na Ukrainie jedynie wzmocnił poczucie lęku i niepewności o przyszłość, które nie sprzyjają myśleniu o zakładaniu rodziny.

Drugim powodem jest rozwój mediów społecznościowych i zmiana formy interakcji międzyludzkich. Pandemia w jakimś sensie jedynie przypieczętowała przejście ze świata realnego do świata wirtualnego. Nie jest zresztą przypadkiem, że od kilku lat mówi się coraz więcej choćby o tzw. „seksualnej recesji” – ludzie z obawy przed zranieniem boją się wchodzić w intymne relacje. Co gorsze, na niezaspokojone w ten sposób potrzeby odpowiedź znajduje przemysł pornograficzny, który zalał społeczeństwa niemal nieograniczonym dostępem do tego świństwa.

Tak dochodzimy do trzeciej przyczyny – rosnące poczucie lęku, któremu towarzyszy zanik realnych relacji i zdolności do rozmowy, odpowiada za pojawienie się „kultury terapii”. Broń Boże nie neguje znaczenia pomocy psychologicznej – dla bardzo wielu z nas jest ona wręcz egzystencjalnie ważna. Dobrze, że rośnie społeczna świadomość problemów psychicznych, ich specyfiki i możliwych skutków. Jednak, jak zwracają uwagę sami psycholodzy, wielu terapii dałoby się uniknąć, gdyby ludzie ze sobą NAPRAWDĘ rozmawiali. Niestety, choćby za sprawą Tik-Toka, Tindera i całej maści internetowych rozwiązań, najmłodsze pokolenie ma ku temu coraz mniej okazji.

Nie będę się, Drogi Czytelniku, rozwodził nad tym, jak bardzo współczesny kapitalizm utowarowił społeczne relacje, a nawet ludzkie potrzeby seksualne, dając im terapie na wszystko oraz pornografię na zawołanie. Przyjdzie na to jeszcze czas. Ważniejsze jest dla mnie to, że w takim otoczeniu możemy zapomnieć nawet o najbardziej pesymistycznych prognozach demograficznych. Będzie gorzej.

 

Demograficzna apokalipsa   zdjęcie ilustracyjne
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Marcin Kędzierski