Dobra poezja: wielbić życie w jego prawdzie i konkrecie oraz wymierzać sprawiedliwość widzialnemu światu, czyli nie łasić się do ducha czasu.
oni – ciąg dalszy:
rozdawali karty i razy
karty do fałszowania
razy do wymierzania
„bandytom z lasu”
ujarzmiali
podbijali
panowali (…)
nicość przysiada
na ich grobach
demonstracyjnie
pozbawionych krzyży
poza zasięgiem zmysłów
trwa ciąg dalszy
dobrze znany im z księgi
którą odrzucili
Taki oto wiersz znajdujemy na skrzydełku okładki „Płonącej katedry” (wyd. Stowarzyszenie Pisarzy Polskich, Lublin 2023) Mariusza Soleckiego. Autor jest nauczycielem w katowickim liceum, absolwentem KUL-owskiej polonistyki. Miejscem serdecznym jest mu Ziemia Lubuska, jego mała ojczyzna.
„Płonąca katedra” (pożar paryskiej Notre-Dame to jeden z najbardziej czytelnych symboli stanu Europy i świata) to zbiór wierszy i prozetek. W książce znajduję z naddatkiem to, co powinna zawierać dobra poezja: wielbić życie (nie śmierć) w jego prawdzie i konkrecie oraz wymierzać sprawiedliwość widzialnemu światu (mówiąc klasykiem), czyli nie łasić się do ducha czasu. Przyda się do tego morale, inteligencja, wrażliwość, zmysł obserwacji i – last but not least – biegłość słowa, by się nie potykać w biegu po sens. No i to „coś” – iskra Boża. W sumie: trzeba niemało, by poezja była dobrą poezją. Wszystko to jest w tej książce. Komuna i „wąż oświecenia” otrzymują tu to, co się im należy. Także aberracje naszego Zeitgeistu: gidia (wysoka, szczupła kobieta) nosi breloczek w kształcie krzyża, ma przekłutą przegrodę nosową ozdobnym prętem, mówi do różowej deseczki, umawia się na gastro dla swojego pieska. Zaś bolszewia pod darnią bez krzyża smakuje skuteczność słowa Księgi, słowa, „które wychodzi z ust moich, nie wraca do Mnie bezowocne, zanim wpierw nie dokona tego, co chciałem” (Iz 55,11).
Lecz nić przewodnia tomu – a jest nią miłość życia – jest utkana z hołdu dla Miłości i z pochwały Życia. Jak we wspaniałym wierszu dedykowanym Tiuszce (żona Poety), gdzie znajdowane wszędzie w mieszkaniu siwiejące pasma kobiecych włosów są właśnie nicią przewodnią „opowieści o każdym ziemskim związku”, o miłości. „Oglądam się za tobą/ patrząc na inne kobiety”, czytamy. Jak w przejmujących wierszach dedykowanych rodzicom, gdzie bukiet kaczeńców (Mamie) i fotograficzna ciemnia (Ojciec) są „tarczą przeciwko przemijaniu”. Prozetka „Niedziela”, dedykowana rodzeństwu, w bursztynie słowa zatapia tamten świat: kościół, wazę z zupą, ojca zagrzebanego w stogu snu, flotę naczyń zatopioną przez matkę… Również własne ojcostwo i własne dzieci są bohaterami tej książki. Czułość i niepospolity humor każą autorowi spreparować taką oto spowiedź 11-miesięcznego synka: „umyłem ręce w sedesie/ zanurkowałem w koszu/ całowałem śpiące usta odkurzacza/ zrobiłem sałatkę/ z chusteczek higienicznych/ odbiłem rękę w kostce masła/ wydłubałem oko komputera, ale nie przestało patrzyć/ dałem się złapać/ na kosztowaniu węgla”.
Czegoż zresztą nie ma na tych 100 stronicach… Są poruszające obrazy „czarodziejskiej góry dzieciństwa” i nastoletniej młodości w lubuskiej wsi Długie (przed 1945 r.: Langheinersdorf) w latach 80. Jak wtedy, kiedy trzech kumpli w czerwcowy wieczór pędzi na wuesce, zachłystując się pędem, w „ekstazie istnienia”: „Jak długo będziemy obwozić się z naszą młodością, prychać szczęściem niczym dzikie konie u wodopoju? Kiedy wypadniemy poza czas beztroskiego śmiechu? Jeszcze nie teraz, nie w tej chwili, w której pęd życia zapiera nam dech”. Albo: „Trzymając palce przyklejone do strzał na cięciwach, z ufnością patrzyliśmy w przyszłość. Byliśmy przygotowani do obrony ziem naszego dzieciństwa przed najazdem ludów pozbawionych wyobraźni”.
Potem przychodzi dorosłość. „Chcieliby żyć samą miłością/ chcieliby być/ a tu trzeba mieć/ co jeść/ gdzie mieszkać/ dobę podzieloną/ na pracę czynności domowe/ odpoczynek sen”. Więc „umierają z wielką tęsknotą/ do życia samą miłością”. I ta olśniewająca puenta: „wszystko przed nimi”. Bo – jeszcze raz zacytuję Izajasza – „On słów swoich nie cofa” (31,2). „W psalmie było inaczej”, pisze Solecki w ostatnim wierszu tomu (psalm 23), „miałem kroczyć ciemną doliną/ a nie się nią czołgać/ dalej bez zmian/ zła się nie ustrzegę/ choć ty jesteś ze mną/ twój krzyż i twoja łaska/ są tym co mnie pociesza”.
Czasami wymieniamy listy. Przytoczę końcówki dwóch ostatnich e-maili Mariusza, z grudnia ub. roku. Pierwsza: „I proszę się nie niepokoić o mnie: wyszumię się, ochłonę i dalej będę robić swoje, czyli szukać nawrócenia”. Druga: „Proszę wybaczyć, ale wierny chcę być Kościołowi Chrystusowemu. Żaden inny mnie nie interesuje. Z Bogiem, który jest. Mariusz Solecki”.
ks. Jerzy Szymik