„Co nas podzieliło – to się już nie sklei” – pisał Poeta. Rzeczywiście, jesteśmy podzieleni radykalnie. Możemy jednak zrobić coś, by życie w takiej sytuacji było dla nas wszystkich znośne. Dlatego proponuję poradnik depolaryzacji.
27.02.2024 11:52 GOSC.PL
Mój poradnik składa się z trzech zasad lub rad. Mówią one, co czynić, gdy spotykamy się z kimś, kto radykalnie różni się od nas pod względem poglądów. Oczywiście, chodzi tu przede wszystkim o poglądy polityczne, gdyż one nas dzielą najbardziej. Jest jednak także kilka innych dziedzin, które karmią się różnicami. Na przykład filozofia – dziedzina mojej pracy – budzi od samego początku swego istnienia tak wiele podziałów, że dzisiaj jej modnym tematem stał się sam problem niezgody („disagreement”). I w tym temacie też nie ma zgody. Wróćmy jednak do naszych praktycznych zasad. Nie chodzi mi w nich o to, jak dojść do zgody. Ta jest w wielu przypadkach niemożliwa. Chodzi mi raczej o to, jak znośnie ze sobą żyć, pomimo naszego totalnego „rozklejenia”.
Pierwsza zasada brzmi: gdy ktoś wyraża poglądy kompletnie różne od Twoich, nie myśl, że jest zdemoralizowany; pomyśl po prostu, że się myli. Zaczynam od tej rady dlatego, że głównym czynnikiem wywołującym napięcie między dyskutującymi stronami jest przekonanie, że druga z nich (nie ja, nie my, lecz ty, wy lub oni) jest moralnie zła. Nieraz słyszałem zawołanie: „jak można tak myśleć?”. Kryło się za nim przeświadczenie, że pewne poglądy czy pewien sposób myślenia są złe nie tylko w sensie poznawczym (w tym sensie, że ktoś ulega jakiemuś złudzeniu lub błędnie wyciąga wnioski), lecz nade wszystko, że są złe w sensie moralnym, czyli że wyrażają czyjeś wrogie intencje lub zdradzają przynależność do grupy naszych przeciwników. Dotykamy tu szalenie trudnego problemu: w jakim stopniu jesteśmy odpowiedzialni za nasze przekonania i w jakim stopniu są one powiązane z naszymi moralnymi cnotami i wadami? Bez względu na to, jak rozwiązalibyśmy ten problem, warto w dyskusji z naszym oponentem wyjść od założenia, że ma on dobrą wolę, ale na przykład pod wpływem swej nieuważności po prostu się pomylił. I warto mu rzeczowo pokazać, na czym ta pomyłka polega. Oczywiście, podjęcie takiej próby nie gwarantuje powodzenia. Gwarantuje jednak obniżenie temperatury dyskusji przynajmniej o kilka stopni.
O tym, że realizacja powyższej rady nie wystarczy, przekonałem się podczas pewnej dyskusji z moimi dawnymi przyjaciółmi. Poróżniła nas polityka, a spór o nią zbliżał się do granic wytrzymałości. Aby więc zatrzymać eskalację sporu, powiedziałem im: „kochani, wy jesteście naprawdę porządnymi ludźmi, tylko w tych sprawach kompletnie się mylicie”. Gdy wypowiedziałem te słowa, usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, zza których wydobył się głos: „Masz nas za idiotów? O, nie. Wolimy już być w Twoich oczach niemoralni”. Wtedy przypomniałem sobie o drugiej zasadzie. Było już jednak za późno, by ją zastosować. Warto ją jednak teraz przytoczyć.
Otóż druga zasada brzmi: gdy ktoś wyraża poglądy kompletnie różne od Twoich, nie myśl, ani że jest zdemoralizowany, ani że się myli; pomyśl po prostu, że sprawa, o której dyskutujecie, jest bardzo złożona i że każda ze stron uchwytuje tylko jakąś jej część. Innymi słowy: pomyśl, że Twój oponent też ma trochę racji lub że za jego stanowiskiem przemawiają jakieś argumenty. Być może gdybym zastosował tę zasadę, moi rozmówcy (z podanego wyżej przykładu) nie opuściliby gwałtownie mego mieszkania, a zamiast trzaśnięcia drzwiami słychać byłoby szmer: „tak, tak, jakie to wszystko skomplikowane…”. Być może byłoby tak – być może byłoby trochę mniej optymistycznie. Pamiętać bowiem należy, że moje zasady nie zostały sformułowane po to, byśmy przestali się spierać, lecz po to, by obniżyć temperaturę sporu. A chwila zastanowienia w stylu „ta sprawa jest wielostronna i oni też mają trochę racji” niewątpliwie taką temperaturę znacznie obniża.
Oczywiście, nieraz bywa tak, że zasady numer dwa nie da się zastosować lub że jej skuteczność jest nikła. W wielu sprawach życia – a często i w polityce – nie chodzi przecież o dzielenia włosa na czworo. Chodzi raczej o to, by zająć zdecydowane stanowisko. Są sprawy, które można rozwiązać tylko na zasadzie: tak albo nie. Co wtedy?
Wtedy pozostaje jeszcze trzecia rada. Oto ona: gdy ktoś wyraża poglądy kompletnie różne od Twoich, zawieście na jakiś czas Wasz spór i pomyślcie, co Was łączy lub co możecie robić razem. Właśnie świadome lub nieświadome stosowanie tej zasady sprawia, że choć podzieleni, nie zabijamy się wzajemnie. Mamy przecież wspólne więzi rodzinne lub przyjacielskie, wspólną szkołę lub pracę, wspólną ulicę, wspólny kościół, wspólny sklep, wspólne gusta kulinarne lub muzyczne… Mamy tyle spraw, które nas łączą i mamy tyle rzeczy, które robimy razem. Jeżeli je mamy, to znaczy, że – poza polityką (i innymi dziedzinami podziału) – istnieje sporo sfer, w których możemy razem żyć i które z biegiem czasu mogą pozytywnie promieniować na to, co nas dzieli. Tych sfer jest naprawdę wiele i warto je pielęgnować. Warto tworzyć strefy wolne od polityki – w stylu: tu się tylko modlimy lub tu się tylko bawimy. I tworzyć je nie po to, by zapomnieć o liniach podziału, lecz po to, by przez napełnienie wspólnotowością, z biegiem czasu spojrzeć na nie z innej, szerszej perspektywy.
Czytaj też: Czy Kościół może być mediatorem?
Ktoś powie, że moje rady trafią tylko do tych, którzy potrafią się zdystansować do polityki i innych spornych kwestii. Nie trafią jednak do tych, którym takiego dystansu brakuje. I to brakuje nie z zacietrzewienia, lecz z powodu autentycznego zaangażowania, ideowości lub dlatego, że skutki poglądów oponentów odczuli na własnej skórze. Tu jestem niemal bezradny. Pamiętajmy jednak, że na co dzień rzadko dyskutujemy z ludźmi z pierwszej linii frontu. Pamiętajmy też, że ludzi bezpośrednio i namacalnie pokrzywdzonych przez politykę jest raczej niewielu i że ciągłe rozdrapywanie ich ran (lub przenoszenie ich na siebie) nie daje chyba nic ani im, ani nam. Pamiętajmy również o tym, że można być zarazem kimś ideowo jednoznacznym, a zarazem kimś, kto potrafi rozumieć i przekonywać swoich oponentów. Zresztą – jak głosi moja trzecia zasada – istotna różnica w jednej sprawie nie oznacza różnicy w każdej sprawie. Śmiem nawet przypuszczać, że dalekofalowy sukces w polityce osiągną ci, którzy to zrozumieją i którzy zamiast na wielkich sporach politycznych skupią się na małych i „pozapolitycznych” sprawach zwykłych ludzi. A tych spraw jest bez liku.
Jacek Wojtysiak