Viola Sukha mieszka w Mikołajowie na wschodzie Ukrainy z mężem i dwójką dzieci. Kiedy Rosjanie zaatakowali ich kraj na pełną skalę, Pasza miał 6 lat, a Karinka 10. Po roku spędzonym w Polsce zdecydowała się na powrót do rodzinnego miasta.
24 lutego 2022
To była normalna noc, rano dzieci miały iść do szkoły. Około 4:00 obudziły nas odgłosy wybuchów, na niebie pojawiła się czerwona łuna. Nie rozumieliśmy, co się dzieje. Włączyliśmy telewizję i dopiero stamtąd dowiedzieliśmy się, że Rosjanie zaatakowali. Czy się spodziewałam? Tak, mówiło się o tym, że może być wojna, w mediach zalecano zrobienie zapasów wody, jedzenia i leków, mówiono, żeby gromadzić walizki. Ale do samego końca byłam pewna, że to tylko straszenie. Jakże to – w XXI wieku, w Europie?
Kiedy otrząsnęliśmy się z pierwszego szoku, zostawiliśmy dzieci w domu i pojechaliśmy na zakupy. Nie wiedzieliśmy, czy sklepy będą otwarte i czy będzie w nich towar. Wszędzie były kolejki – w sklepach, w aptekach. Ale chcieliśmy zrobić zapasy, żeby potem jak najdłużej nie musieć wychodzić z domu. Wiedzieliśmy też, że trzeba wypłacić wszystkie pieniądze z konta bankowego, bo potem może się to okazać niemożliwe. Kiedy staliśmy w kolejce do bankomatu, rozległ się kolejny wybuch. Chociaż wiedzieliśmy, że uderzyło daleko od naszego domu, natychmiast w przerażeniu dzwoniłam do dzieci, żeby sprawdzić, czy wszystko z nimi w porządku. Tego strachu nie da się opisać…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
notowała Agnieszka Huf