„Gdyby dziesięć lat temu ktoś mi powiedział, że Liban może stać się państwem muzułmańskim to powiedziałbym, że to bzdura ale dziś już nie jestem tego taki pewien” – mówi Marwan Abdallah z Libańskiej Falangi, partii założonej w 1936 r. przez Pierre’a Dżumajjila. Zdaniem Abdallaha islamizacja Libanu może nastąpić w wyniku oddania tego kraju Hezbollahowi w zamian za wstrzymanie ataków na Izrael.
„Stoimy w tej chwili przed dwoma zagrożeniami tj. możliwą eskalacją wojny w Gazie lub zawarciem układu z Hezbollahem naszym kosztem. Jeśli Zachód nas sprzeda to ten kraj pod rządami Hezbollahu przekształci się w drugą Koreę Północną. Ale najpierw my wszyscy zginiemy bo bez walki nie oddamy naszej Ojczyzny” – deklaruje Abdallah, który w swoich obawach nie jest odosobniony. Większość chrześcijan boi się, że Liban może zostać zawłaszczony przez muzułmanów, a USA może dogadać się z Hezbollahem kosztem libańskich chrześcijan. „My chcemy żyć w wolnym i demokratycznym kraju. Nie tylko my chrześcijanie ale również większość sunnitów oraz Druzów” – przekonuje Abdallah, który podkreśla, że wojna w Gazie nie jest sprawą Libanu i konieczne jest oddzielenie problemu Libanu oraz starć na granicy libańsko-izraelskiej od sprawy palestyńskiej.
Zdecydowana większość chrześcijan w Libanie nie utożsamia się ze sprawą palestyńską, a ich obawy koncentrują się raczej na tym jak ewentualna eskalacja wpłynie na zniszczenie Libanu oraz wzmocnienie Hezbollahu. „Nie jest istotne kto tę wojnę wygra ale to kto ogłosi się w niej zwycięzcą” – podkreśla Baszir Haddad z Wolnego Ruchu Patriotycznego, partii b. prezydenta Michela Aouna, która pozostaje w ostrym konflikcie z Libańską Falangą, gdyż w 2016 r. zawarła układ z Hezbollahem w zamian za poparcie dla Aouna w wyborach prezydenckich. Dla Haddada, podobnie jak dla Abdallaha, nie ulega wątpliwości, że jeśli Hezbollah będzie mógł ogłosić swoje zwycięstwo, tak jak to zrobił po wojnie w 2006 r., to będzie to katastrofa dla Libanu w ogóle, a dla chrześcijan w szczególności. Zdaniem Haddada Hezbollah chce wojny z Izraelem ale nie chce być tą stroną, która ją zacznie. „Są teraz znacznie silniejsi niż w 2006 r. i mogą ją wygrać. A Izrael nie jest w stanie zniszczyć Hezbollahu bo to jest kwestia ideologii i ludzi” – podkreśla Haddad.
Abdallah ma jednak inne zdanie na ten temat. „Jeśli dojdzie do wojny na pełną skalę to nie będzie tak jak w 2006 r., bo teraz to dla Izraela konflikt egzystencjalny” – podkreśla i dodaje, że Izrael będzie chciał całkowicie zniszczyć potencjał Hezbollahu. „Ale co z tego skoro przy okazji kraj zostanie zniszczony, a potem może wybuchnąć wojna domowa” – zaznacza Abdallah, który zwraca uwagę, że Hezbollah nie straci karabinów w wyniku nalotów Izraela i dla chrześcijan będzie cały czas stanowił zagrożenie.
Wojna i Hezbollah to jednak nie jedyne problemy, które zdaniem chrześcijan stanowią zagrożenie dla przyszłości Libanu. Niektórzy uważają, że mieszkający tu od ponad 10 lat Syryjczycy mogą w niedalekiej przyszłości, chwycić za broń chcąc wymusić w ten sposób włączenie ich do libańskiego społeczeństwa. Ocenia się przy tym, że jest ich 1,5 – 2 mln, a 300 tys. urodziło się już w Libanie. Tymczasem odsetek chrześcijan w 5,5-milionowej populacji libańskiej spadł już do co najwyżej 35 proc. „70 procent Syryjczyków w Libanie to młodzi ludzie, którzy mogą walczyć, a wielu z nich może ulec ekstremistycznej ideologii” – uważa Abdallah, który dodaje, że tylko ok. 100 tys. z nich to prawdziwi uchodźcy, a reszta powinna zostać odesłana do Syrii. „Tam nie ma już wojny, niektóre tereny są kontrolowane przez siły prozachodnie albo przez Turcję, mogą powstać strefy bezpieczeństwa” – wskazuje. Jego zdaniem Syryjczycy nie są odsyłani, bo rządzący Libanem, w tym Hezbollah, szantażują nimi Europę dla własnych korzyści. „My nie chcemy ich wysyłać łódkami na Cypr ale jeśli Europa też tego nie chce to musi zgodzić się na to, że jedyną opcją jest odesłanie ich do domu” – zaznacza. Z kolei Baszir Haddad widzi jeszcze inne zagrożenie. „Muzułmanie chcą przyznać obywatelstwo Syryjczykom, bo w ten sposób nas zmarginalizują” – twierdzi. Haddad uważa również, że to, iż coraz więcej Syryjczyków wyrusza na łódkach na Cypr wynika z faktu, iż w związku z przekierowaniem pomocy humanitarnej na Ukrainę dostają oni jej coraz mniej.
Innym problemem chrześcijan jest brak prezydenta, którego wybór jest blokowany przez Hezbollah. Ugrupowanie to forsuje na to stanowisko Sulejmana Frandżijję, przeciwko któremu są wszystkie partie chrześcijańskie. „On jest całkowicie zależny od Hezbollahu i jego wybór oznaczałby oddanie im prezydentury, która należy się chrześcijanom” – podkreśla Abdallah. Zgodnie z porozumieniem z Taif, zawartym w 1989 r. i kończącym libańską wojnę domową, prezydentem Libanu musi być chrześcijanin – maronita, przewodniczącym parlamentu – szyita, a premierem – sunnita. Prezydent mianuje przy tym premiera, którego następnie zatwierdza parlament. Problem w tym, że przewodniczący parlamentu ze sprzymierzonej z Hezbollahem partii Amal blokuje sesję parlamentu, uniemożliwiając wybór prezydenta, a to powoduje, że funkcję tę pełni sunnicki premier Nadżib Mikati, nie mający jednak żadnego poparcia wśród sunnitów i całkowicie zależny od Hezbollahu. Chrześcijanie są jednak zgodni, że wybór Frandżijji oznaczałby oddanie Libanu Hezbollahowi i obawiają się, że właśnie takie rozwiązanie może być przedmiotem kompromisu między Zachodem a tą szyicką organizacją. Wskazują też, że raz już w historii Libanu doszło do podobnego układu, gdy Amerykanie pozwolili na okupację Libanu przez Syrię w zamian za przyłączenie się jej do koalicji przeciwko Irakowi po jego agresji na Kuwejt w 1990 r.
Nie wszyscy jednak zgadzają się z taką czarną wizją przyszłości chrześcijańskiego Libanu. „Religijne partie chrześcijańskie wyolbrzymiają zagrożenie, gdyż to powoduje, że polityka staje się bardziej konfesyjna. Ludzie boją się więc skupiają się wokół partii religijnych” – przekonuje libański politolog pochodzenia chrześcijańskiego, który jednak woli pozostać anonimowy. Dodaje, że wśród szyitów i sunnitów jest sporo liberałów, którzy piją alkohol, bawią się w klubach i nie chcą wcale wprowadzania republiki islamskiej. Zwraca też uwagę, że sunnici niekoniecznie popierają Syryjczyków, gdyż najwięcej uchodźców mieszka na terenach sunnickich i to sunnici najbardziej narzekają, że coraz bardziej niechciani przybysze zabierają im pracę. „Poza tym libańscy sunnici bardzo różnią się od Syryjczyków jeśli chodzi o światopogląd i podejście do religii” – dodaje.