Zwracając się do Jezusa z prośbą: „Naucz nas się modlić”, uczniowie wybrali najlepszą z możliwych opcji – nikt tak jak On nie był uprawniony do tego, by modlitwy nauczać.
To była jedna z najbardziej przejmujących lekcji Jezusa. Miała miejsce w czasie ostatniej wieczerzy. Przepasał się jak niewolnik i obmył uczniom nogi, po czym zapytał ich, czy zrozumieli to, co się stało. Dodał: „Wy Mnie nazywacie »Nauczycielem« i »Panem« i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi” (J 13,13-14).
Nazywano Go Nauczycielem wielokrotnie. Marta po śmierci Łazarza wyszła Jezusowi na spotkanie, po czym pobiegła do swojej siostry, Marii, mówiąc: „Nauczyciel jest i woła cię” (J 11,28). Po zmartwychwstaniu Jezusa, słysząc swoje imię z Jego ust, Maria zawołała: „Rabbuni” (J 20,16), czyli „mój nauczycielu”. Lud traktował Jezusa jak nauczyciela, Jego naukę zaś uznawano za „nową naukę z mocą” (Mk 1,27). Dlatego uczniowie prosili, by ich uczył. W tym: by nauczył ich się modlić.
Nasz Ojcze, czyli modlitwa najdoskonalsza
Być może to właśnie w jedenastym rozdziale Ewangelii według św. Łukasza znalazły się najważniejsze słowa Pana o modlitwie, na pewno zaś znalazła się w nim najważniejsza modlitwa chrześcijaństwa. „Podyktowana” przez Jezusa i do dzisiaj zachowana w prawie niezmienionej formule. Rozpoczęło się tak: „Gdy Jezus przebywał w jakimś miejscu na modlitwie i skończył ją, rzekł jeden z uczniów do Niego: »Panie, naucz nas się modlić, jak i Jan nauczył swoich uczniów«. A On rzekł do nich: »Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię; niech przyjdzie Twoje królestwo! Naszego chleba powszedniego dawaj nam na każdy dzień i przebacz nam nasze grzechy, bo i my przebaczamy każdemu, kto nam zawini; i nie dopuść, byśmy ulegli pokusie«” (Łk 11,1-4).
„Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje”.Na temat Modlitwy Pańskiej (tak ją nazywamy, bo pochodzi od samego Jezusa) napisano setki tomów. Wypowiadali się o niej najwięksi teologowie. Krótki cytat ze św. Tomasza z Akwinu: „Wśród wielu modlitw Modlitwa Pańska zajmuje pierwsze miejsce. Posiada bowiem pięć doskonałości, których wymaga się od modlitwy. Modlitwa bowiem powinna być: pewna, właściwa, uporządkowana, pobożna i pokorna”. Trudno powiedzieć więcej i bardziej przekonująco: relacja Jezusa z Ojcem była wyjątkowa, nowość przyniesionej przez Niego Dobrej Nowiny opierała się właśnie na tym: my również jesteśmy dziećmi Bożymi i z Bogiem Ojcem możemy wejść w relację zażyłej bliskości, całkowitego oddania, aż do „moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał” (J 4,34). Jeszcze mocniej wybrzmiała ta prawda w prologu do Ewangelii św. Jana: „Wszystkim tym jednak, którzy Je [Słowo – przyp. A.P.] przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego – którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili” (J 1,12-13). Zwracając się do Jezusa z prośbą: „Naucz nas się modlić”, uczniowie wybrali najlepszą z możliwych opcji – nikt tak jak On nie był uprawniony do tego, by modlitwy nauczać. Robi to, nie tylko „dyktując” słowa modlitwy, ale przede wszystkim ukazując na przykładach, jaka powinna być modlitwa chrześcijańska. Natychmiast po „pięciu doskonałościach” modlitwy „Ojcze nasz” opowiada przypowieść. Pierwszą i bardzo znaczącą. Opowiada ona o przyjaźni, gościnności i wytrwałości. Przede wszystkim o tej ostatniej.
Czy to brzydko się naprzykrzać?
Sytuacja nakreślona przez Jezusa, choć nam, współczesnym i żyjącym w zupełnie innym kręgu kulturowym, może wydawać się dziwna, dla ówczesnych Żydów była jak najbardziej prawdopodobna: „Ktoś z was, mając przyjaciela, pójdzie do niego o północy i powie mu: »Przyjacielu, użycz mi trzy chleby, bo mój przyjaciel przyszedł do mnie z drogi, a nie mam co mu podać«. Lecz tamten odpowie z wewnątrz: »Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte i moje dzieci leżą ze mną w łóżku. Nie mogę wstać i dać tobie«. Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje. I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą” (Łk 11,5-8).
Gościnność była dla Semitów tak ważną częścią kodeksu moralnego, że znalezienie chleba dla nieoczekiwanego gościa było dla gospodarza priorytetem. Musiał go zdobyć. Gospodarz z przypowieści Jezusa posłużył się najbardziej logicznym rozwiązaniem – poszedł do swojego przyjaciela z prośbą, choć i w jego przypadku zachodziła pewna niestosowność. Domy prostych ludzi składały się z jednej izby. Była ona zatem nie tylko kuchnią i „salonem”, ale i… sypialnią. Północ jest tu kluczowa: wszyscy o tej porze śpią, dzieci i dorośli, przyjaciel proszącego o chleb zostaje więc postawiony w bardzo niewygodnej sytuacji, uczynienie zadość jego prośbie jest prawie niemożliwe. Jezus odwołuje się jednak do przyjaźni, ale nawet gdyby i ona zawiodła, upór i w pewnym sensie namolność proszącego sprawiają, że osiąga on cel.
Kto lubi namolnych?
Nikt nie lubi ludzi namolnych, w tym przyjaciół, którzy wykorzystują wszelkie możliwe sposoby naciskania, żeby uzyskać pożądany przez siebie skutek. To nie zawsze się sprawdza, ale na ich usprawiedliwienie można powiedzieć, że cel uważają za tak ważny, iż imają się wszelkich sposobów, by go osiągnąć. W pewnym sensie tak właśnie robią dzieci – tupanie nóżkami jednakże z biegiem lat każdemu powinno minąć. Przypomnijmy sobie Abrahama i jego przydługawy dialog ze Stwórcą, który planował zniszczyć Sodomę: „Czy zamierzasz wygubić sprawiedliwych wespół z bezbożnymi? Może w tym mieście jest pięćdziesięciu sprawiedliwych; czy także zniszczysz to miasto i nie przebaczysz mu przez wzgląd na owych pięćdziesięciu sprawiedliwych, którzy w nim mieszkają? O, nie dopuść do tego, aby zginęli sprawiedliwi z bezbożnymi, aby stało się sprawiedliwemu to samo, co bezbożnemu! O, nie dopuść do tego! Czyż Ten, który jest sędzią nad całą ziemią, mógłby postąpić niesprawiedliwie?” (Rdz 18,23-25). Przez kolejne wersety patriarcha będzie się z Bogiem jakby licytował, broniąc miasta, ale i wizerunku Bożej sprawiedliwości w oczach ludzi. Zakończą na dziesięciu sprawiedliwych. „Namolność” Abrahama w pewnym sensie odniesie skutek (choć i tych dziesięciu w mieście znaleźć się nie da). I to jest taktyka, o której mówi Jezus w swojej przypowieści o upartym przyjacielu: nie chodzi o Boga, który miałby odmówić łaski swojemu dziecku. Raczej o to dziecko, które wie, że stanowczość wyrażanej prośby może rodzica przekonać o jej słuszności. Bóg tego przekonywania nie potrzebuje, nie dotyczą Go też ograniczenia przyjaciela z przypowieści, nie zamykają Go jedna izba i porozkładane posłania. Raczej czeka na to, by z ufnością i wytrwale podtrzymywać z nami kontakt w tym, co dotyczy naszego codziennego życia. Jezus konkluduje swoją przypowieść bardzo obrazowo: „Jeżeli którego z was, ojców, syn poprosi o chleb, czy poda mu kamień? Albo o rybę, czy zamiast ryby poda mu węża? Lub też gdy prosi o jajko, czy poda mu skorpiona? Jeśli więc wy, choć źli jesteście, umiecie dawać dobre dary swoim dzieciom, o ileż bardziej Ojciec z nieba da Ducha Świętego tym, którzy Go proszą” (Łk 11,11-13).
Chodzi o Ducha
Zauważmy, że ucząc modlitwy, Jezus porządkuje priorytety. Zakłada, że podstawową modlitwą, którą powinniśmy zanosić do Ojca, jest prośba o Ducha Świętego. „Naucz nas modlić się” poza pięcioma „doskonałościami” modlitwy Pańskiej i pierwszą wskazówką odnośnie do metody (wytrwałość), owocuje jeszcze prawdą dotyczącą tego, o co przede wszystkim powinniśmy się modlić. Modlić się o Ducha Świętego oznacza otrzymać Ducha Świętego. Dzięki temu życie zostaje uporządkowane. Co nie znaczy, że nie należy przychodzić do Boga jako do swojego przyjaciela o dowolnej porze i przedstawiać Mu swoich innych próśb, wręcz przeciwnie. Być może na pewnym etapie życia duchowego kwestia tej przyjaźni wymaga przemyślenia i uporządkowania.
Józef Ratzinger w swoich „Medytacjach trynitarnych” przywołuje jedną z chasydzkich opowieści Martina Bubera – historię pierwszej podróży rabbiego Lewiego Icchaka do rabbiego Szmelke z Nikolsburga. Lewi postanowił głębiej poznać ostateczną rzeczywistość, udał się więc w podróż z determinacją – pomimo sprzeciwu swojego teścia. Ten po powrocie zięcia krzyknął na niego gniewnie: „No, i czegóż się to u niego nauczyłeś?!”. „Nauczyłem się, że istnieje Stwórca świata” – odpowiedział Lewi. Zdenerwowany teść przywołał służącego i zapytał, czy wiadomo mu, że istnieje Stwórca świata, ten zaś odpowiedział, że wiadomo. „Tak, wszyscy to mówią i wszyscy to wiedzą – zareagował Lewi Ichcak – ale czy się nauczyli, co to znaczy?”. Większość chrześcijan przynajmniej raz w życiu usłyszała, że Bóg jest ich przyjacielem. „Jezus jest mym przyjacielem, Jezus jest obrońcą mym” to jedna z najpopularniejszych i najprostszych zarazem piosenek śpiewanych przez katolików nad Wisłą. Przestrzeń relacji przyjacielskiej to przestrzeń poczucia bezpieczeństwa i pewności, że w chwili próby możemy liczyć na pomoc. Czy kiedykolwiek mieliśmy okazję nauczyć się, co to znaczy, że Bóg jest naszym przyjacielem?
Czytaj więcej: Wielkopostny cykl „Jezus, modlitwa i ty”
ks. Adam Pawlaszczyk