Budujmy CPK, budujmy elektrownię atomową i co tam jeszcze jest na rozkładzie. Fajnie byłoby jednak prędzej czy później, ale zmierzyć się z pytaniem o sens rozwoju. Aby kiedyś nie usłyszeć: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie, komu więc przypadnie to, coś przygotował?”.
12.02.2024 15:31 GOSC.PL
„Tak dla CPK!” – przez media społecznościowe przetacza się fala zdjęć profilowych z odręcznym dopiskiem, popierającym budowę wielkiego lotniska między Warszawą i Łodzią. Może to jeszcze nie jest poziom znawstwa porównywalny z wiedzą o kącie odbicia czy jakości telemarku w szczytowych momentach „małyszomanii”, ale Polacy stają się powoli ekspertami od przepustowości portów lotniczych albo długości łuków kolei dużych prędkości. Broń Boże z tego nie kpię – detale są oczywiście ważne. Jednak koniec końców wszystkie one bledną przy kluczowym argumencie – CPK jest fundamentalną inwestycją dla dalszego rozwoju kraju.
Bardzo możliwe, że tak właśnie jest. Nie napiszę „na pewno”, bo nie znam się ani na transporcie lotniczym, ani kolejowym. Coś więcej wiem o problemach tzw. rozwoju regionalnego, ale jak dotąd nie widziałem analiz dotyczących wpływu tak wielkiej inwestycji choćby na sytuację średnich i małych miast w Polsce. Ciekawi mnie zwłaszcza dlatego, bo choć kolejne rządy dostrzegały zjawisko narastających różnic pomiędzy metropoliami a prowincją, to niewiele udało się z tym zrobić, i to niezależnie od przyjętej strategii.
Rozmawiałem jednak ostatnio z pewnym profesorem, który zwrócił moją uwagę na inny, nieco bardziej metapolityczny, a jednocześnie nieobecny w naszych głowach problem. Wszyscy szermujemy na prawo i lewo terminem „rozwój”, choć w gruncie rzeczy mało kto wie, co on oznacza. To zresztą nie wszystko. Jakby tak spytać zarówno decydentów politycznych, jak i przechodniów w przeciętnym polskim mieście, po co nam w ogóle ten rozwój, odpowiedzi byłyby najpewniej tyle oczywiste, co banalne: „abyśmy byli bogatsi”, „żeby było nas na więcej stać”, etc. Pytanie tylko, po co? Czy to na pewno uczyni nas szczęśliwszymi ludźmi? Czy faktycznie bogactwo jest tym, o czym powinniśmy marzyć?
Wróćmy do CPK. Jeden z ekspertów-zwolenników tego przedsięwzięcia słusznie dowodził, że po uruchomieniu bezpośrednich połączeń lotniczych z Warszawy do Seulu wielkość koreańskich inwestycji w Polsce wzrosła z milionów do miliardów dolarów. Logicznie, uruchomienie nowego, interkontynentalnego portu lotniczego jeszcze bardziej zwiększy strumień zagranicznych inwestycji. Intuicyjnie większość z nas powie – to świetnie. Pytanie tylko, po co nam te inwestycje? Czy na pewno są one tym, czego dziś najbardziej potrzebujemy?
Pytania te wracają do mnie nie tylko ze względu na dyskusję wokół CPK. Wspólnie z zespołem badaczy oceniamy właśnie stan wykonania Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR), która do historii przeszła pod nazwą tzw. Planu Morawieckiego. Kiedy przed ponad siedmioma laty przygotowywaliśmy dla ówczesnego rządu tzw. ewaluację ex ante tej najważniejszej z krajowych strategii, we wnioskach wskazaliśmy właśnie na to fundamentalne pytanie. Czym (i dla kogo!) tak naprawdę jest rozwój, któremu poświęcono kilkaset stron Strategii?
Dziś pracując nad ewaluacją ex post to w gruncie rzeczy banalne pytanie stoi przede mną po raz kolejny. Tym bardziej, że poza oceną SOR mamy wskazać nowemu rządowi rekomendacje dotyczące następnej średniookresowej strategii rozwoju kraju. Co ciekawe jednak, podobnie jak w dyskusji o CPK, także w tym badaniu kwestia rozumienia rozwoju jako takiego nie pojawia się w ogóle. Kluczowym zagadnieniem jest w zasadzie wyłącznie to, jak ten rozwój zagwarantować.
Pozwolisz, Drogi Czytelniku, że w tym kontekście podzielę się nieco bardziej „duchową” refleksją. Kiedyś uczono mnie, że chrześcijanin żyje teraźniejszością. Zarówno przeszłość, jak i przyszłość, nie należą do nas, bo realnie już (lub jeszcze) nie istnieją. Zatapiając się w przeszłości lub przyszłości tracimy zdolność do przeżywania tego, co jedynie realnie istnieje, czyli „teraz”. W końcu Bóg i jego łaska działają właśnie w teraźniejszości.
Kilka tygodni temu w felietonie dla „Gościa Niedzielnego” pisałem o chorobie współczesności, która polega na nieustannej ucieczce do przodu i chęci kolonizowania przyszłości. Nasze życie staje się niczym innym jak właśnie ciągłym gonieniem króliczka w postaci św. Kariery Zawodowej. W życiu tym nic nie ma wartości samo w sobie, a staje się cenne jedynie przez to, co może nam dać w przyszłości (czyli w praktyce przełożyć się na karierę naszą lub naszych dzieci).
Analogicznie, trudno mi uciec od wrażenia, że w życiu społecznym, politycznym i gospodarczym rolę takiego „króliczka” odgrywa właśnie św. Rozwój. Musimy mu jako społeczeństwo wszystko podporządkować, nawet jeśli do końca nie wiemy, po co. Nawet jeśli wszyscy nie mamy specjalnego przekonania, że warto. Skoro mówią, że warto, to pewnie tak jest.
Na razie budujmy to CPK, budujmy elektrownię atomową i co tam jeszcze jest na rozkładzie. Fajnie byłoby jednak prędzej czy później, ale zmierzyć się z pytaniem o sens rozwoju. Aby kiedyś nie usłyszeć: „Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie, komu więc przypadnie to, coś przygotował?” Nie tylko w kontekście kryzysu demograficznego pytanie to wcale nie jest bezzasadne. Ale o tym, Drogi Czytelniku, więcej w kolejnym felietonie.
UnsplashMarcin Kędzierski