Babuchowscy i Babuchiwscy – dwa konary tego samego drzewa: polski i ukraiński. W losach przedstawicieli tych dwóch części rodziny odbija się, jak w zwierciadle, historia dwóch narodów.
Zaraz za granicą docenia się nasze drogi. Takich dziur jak tutaj, w Polsce nie widziałem nigdy. Moja żona Marta stara się je zręcznie omijać, ale nie sposób przecież ominąć wszystkie. Co pewien czas auto podskakuje tak, że boimy się o nasz powrót do domu. Wybudowanie przez Ukrainę dróg na Euro to marzenie ściętej głowy. Ale stadion we Lwowie rośnie. Po prawie dwóch godzinach jazdy oglądamy go z okien probostwa w dzielnicy Sichów, gdzie ks. Jacek Kocur udziela nam gościny. Przyjechaliśmy na Ukrainę szukać rodzinnych korzeni.
Miasto trzech katedr
Babuchowscy i Babuchiwscy, żyjąc na pograniczu, różnie określali swoją tożsamość narodową i religijną. Byli Polakami i Ukraińcami, obrządku rzymsko- i greckokatolickiego. Zresztą, czy zawsze musieli wybierać? – Ja już nawet nie pytam o to, kto jest kim w mojej parafii. Za bardzo to poplątane – mówi ks. Jacek. – Ci sami ludzie uczestniczą nieraz w nabożeństwach różnych obrządków. Wielu grekokatolików za komuny ukrywało się w Kościele prawosławnym. A sam Lwów? To miasto trzech katedr: łacińskiej, greckokatolickiej i ormiańskiej… Naszą podróż w przeszłość rozpoczynamy więc od zwiedzania tego miasta, w którym na sąsiadujących placach stoją pomniki dwóch narodowych wieszczów: Adama Mickiewicza i Tarasa Szewczenki. Na placu Mickiewicza odnajdujemy pierwszy rodzinny akcent: słynny hotel „George”, którego współwłaścicielką w latach 20. miała być Bronisława Sichel, pochodząca z rodu Babuchowskich. U cioci Broni pracowali brat mojego pradziadka Edmund i jego żona Aniela. Po gonitwie przez lwowskie zabytki ruszamy w dalszą trasę śladami rodziny, o której pierwsze znane mi wzmianki pochodzą z przełomu XVIII i XIX wieku. Te najbardziej zaskakujące dotyczą… greckokatolickich proboszczów. Teodor Babuchowski był proboszczem w Podjarkowie, a Mykoła Babuchiwski – w Połonicach. Obie miejscowości leżą niedaleko Lwowa i dzieli je od siebie zaledwie 20 kilometrów. Trudno więc, byśmy ich nie odwiedzili.
Cmentarz w polu
Do Podjarkowa jedzie się boczną, szutrową drogą. Za naszym hyundaiem unoszą się tumany kurzu. Docieramy pod cerkiew, która dziś okazuje się prawosławna, ale jedna ze starszych mieszkanek wioski ręką wskazuje na wzgórze z białą dzwonicą. – Tam była pierwsza cerkiew, ona spłonęła. I tam są stareńkie groby – mówi. Znaleźć drogę na wzgórze nie jest wcale tak łatwo. Ukraińcy z zasady uznają chyba wszelkie drogowskazy za zbędne, a poza tym kogo interesowałyby nagrobki rozrzucone gdzieś w polu? Intuicja nie myli nas jednak i docieramy na miejsce. Widok jest naprawdę niezwykły. Pod dzwonnicą, opatrzoną datą 1635, wśród wypalonej trawy wyrastają kamienne krzyże. Niektóre z nich są chyba niewiele młodsze od samej dzwonnicy. Większość z inskrypcji już się pozacierała, więc grobu Teodora Babuchowskiego raczej nie znajdziemy. Więcej szczęścia mamy w Połonicach. Tutejszy proboszcz, o. Volodymyr Zalutskyj, z okna probostwa zauważył moje starania, by uwiecznić na zdjęciu znajdującą się za płotem drewnianą cerkiew. Od razu zjawił się na miejscu. Po krótkim wyjaśnieniu wpuszcza nas do środka, pokazując miejsce obok cerkwi, gdzie pochowany jest Mykoła Babuchiwski. Dziś znajduje się tam jedynie symboliczny krzyż postawiony na początku XX wieku. Od o. Volodymyra dostaję też ksero spisanej ręcznie historii parafii. To wszystko, co ma, bo żadne archiwa się nie zachowały. – Szkoda, że nie umiemy, tak jak wy, Polacy, dbać o naszą historię – wzdycha proboszcz.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski