"Allah kierował jego dłońmi. Miał głowę pełną nieba. Po Allahu był Srugi"

Ochrzcił 300 muzułmańskich dzieci przed śmiercią. Muzułmanie żałowali, że nie jest jednym z nich, bo zaliczyliby go w poczet swoich świętych. Kościół w 1966 roku ogłosił go czcigodnym sługą Bożym.

Simaan (Szymon) Srugi urodził się 15 kwietnia 1877 roku w Nazarecie, był dziesiątym dzieckiem Aazara i Dalleh. W tym samym roku w maju został ochrzczony. Niestety w wieku 3 lat stracił rodziców i został przygarnięty przez babcię.

W tym czasie w Palestynie żyło bardzo wiele sierot. Dla nich domy zaczął otwierać ks. Antoni Belloni - zapewniał w nich naukę, wychowanie religijne i otaczał jej dobrocią. Ludzie nazywali go Abuliatama - czyli ojcem sierot. I to właśnie do niego w wieku 11 lat trafił Szymon, gdy zmarła jego babcia. Chłopiec nauczył się czytać i pisać, a także sztuki piekarskiej.

W 1891 roku ks. Belloni i jego współpracownicy stali się salezjanami. Szymon także postanowił zostać salezjaninem. 27 lipca 1895 roku wstąpił do nowicjatu. Rok później został salezjaninem koadiutorem.

"Oddałem siebie, poświęciłem się, sprzedałem się całkowicie Bogu mojemu."

Na jego barkach spoczywało bardzo wiele obowiązków. Służył do Mszy, prowadził rozmyślania dla współbraci, asystował chłopcom - sierotom - zarówno w czasie nabożeństw, na boisku czy w szkole. Zajmował się też sklepem, szpitalikiem i zarządzał młynem i piekarnią. Przy tym był pracowity i uprzejmy. Widział w muzułmanach swoich braci. Nawet o awanturnikach potrafił powiedzieć: "Oni też są dziećmi Bożymi".

Ludzie mówili, że jest dla nich jak ojciec. "Traktował nas bardzo uprzejmie" - świadczył muzułmański osadnik Mahmud Abed. "Młodych ludzi traktował jak aniołów" - można znaleźć w innym świadectwie.

Po byciu ojcem i mistrzem, stał się lekarzem dla wielu, którzy nazywali go Haqim. Oddawał im wszystko, co miał. Alkoholem dezynfekował rany, czyścił je jodyną, zawijał bandażami, dawał leki ziołowe. Kto nie miał jak zapłacić, szeptał: "Chwała Jezusowi".

Część ludzi, także wśród muzułmanów, widziała w nim proroka - "nabi". Wielu chorych przybywało do niego z daleka. Niektórzy nawet z Gazy, gdy pytano ich, czy nie mają tam lekarzy, odpowiadali:

"Mamy, ale woleliśmy przyjść tutaj, bo słyszeliśmy o mężczyźnie dzięki któremu osoby wracały do zdrowia. On jest świętym człowiekiem i jesteśmy pewni, tego co robi. W jego rękach jest doskonałość Allaha".  

Chorym często mówił, że to nie on uzdrawia, ale Jezus. Jednemu beduinowi, który prosił go, by uleczył jego syna wskazał na figurę Maryi Pannę - Sitti Miriam. "Ją prosiłeś?". Mężczyzna powiedział, że jej nie zna. Po czym wziął dziecko i poprosił Ją, by położyła ręce na jego synka i go uzdrowiła. Następnie odmówili wspólnie Zdrowaś Mario. Srugi był przekonany, że dziecko zostanie uzdrowione. 

W 1938 roku został porwany i zamordowany ksiądz dyrektor. Do przychodni Srugiego wpadli partyzanci z rannym kolegą. W podnieceniu rzucili Szymona o podłogę. Uratowała go interwencja jednej z sióstr. Srugi podniósł się i powiedział: "Proszę siostry, Jezus powiedział przebaczcie im, bo nie wiedzą, co czynią. Tak powinniśmy postępować również i my". Następnie zajął się opatrzeniem ran partyzanta.

Szymon Srugi był nie tylko dobry dla ludzi, ale potrafił zachwycać się Bożym stworzeniem. Pewnego razu  mrówki zaatakowały cukiernicę i pudełko czekoladek. Siostra Tersilla była bardzo niezadowolona. Na to Srugi odpowiedział: "Och! Stworzenie Boże! Jak jesteście piękne". Po czym wskazał, że nie należy ich zabijać, a dać im pod ścianą trochę cukru do zjedzenia. 

Podobno był powściągliwy, a wzruszał się tylko wtedy, kiedy wspominał muzułmańskie dzieci, które ochrzcił tuż przed śmiercią, było ich ponad 300. 

W październiku 1943 roku silny kaszel i astma wytrąciły go z pracy. Musiał zostać w domu. Po przeżyciu bardzo silnego ataku powiedział: "Coś strasznego, gdy człowiek nie może oddychać. Ale jeżeli Bóg tak chce, to dobrze". W umieraniu chciał być podobny do Chrystusa. Gdy spojrzał na krzyż w obecności dyrektora powiedział: "Jezus na krzyżu cierpiał z pragnienia. Chcę Go naśladować". 

Umarł w samotności, po cichu, w nocy z 26 na 27 listopada 1943 roku. Po śmierci wspominano, że był morzem dobroci, łyżką miodu, potrafił cierpieć z tymi, którzy cierpieli i cieszyć się z tymi, którzy się cieszyli.

"Allah kierował jego dłońmi. Miał głowę pełną nieba. Po Allahu był Srugi".

Podobno jeden z muzułmanów po powrocie do domu stwierdził: "Szkoda, że muallem Srugi był chrześcijaninem. Gdyby był muzułmaninem, zrobilibyśmy z niego naszego świętego". 


Korzystałam z książek: 
ks. S. Szmidta SDB, Święci, błogosławieni, słudzy boży rodziny salezjańskiej, Wyd. Salezjańskie 1997.
Ernesto Forti, Da Nazareth qualcosa di buono. Servo di Dio Simone Srugi, Editrice SDB, Roma 1981.
i kartki z kalendarza Wydawnictwa Salezjańskiego z 2023 roku

« 1 »

MG