Jeśli nie wiesz, kim jesteś, nie możesz wiedzieć, co powiedzieć – tak zaczyna się ta, wypełniona fantastycznymi tekstami Spiętego, płyta.
Wokalista wie, kim jest. I z pewnością wie również – co niestety rzadkie we współczesnej polskiej piosence – co powiedzieć. Materiał trwa tyle, co jedna lekcja polskiego. Spięty – czyli Hubert Dobaczewski, lider formacji Lao Che – w projektach solowych uprawia szaleństwo lingwistyczne (patrz tytuł albumu). Na szczęście na samych potyczkach słownych się nie kończy. „Heartcore” to osobiste wyznanie artysty i kawał rockowego, przyjemnie bujającego grania spod znaku alternatywy. Niemało tu tęsknot, wyśpiewanych z odpowiednim życiowym dystansem, na jaki stać człowieka, wkraczającego w 50. rok życia. „Wolno mi być i nie umieć żyć” – stwierdza autor, rocznik ‘74 („Móc nic nie móc”). Wie również, że „nie ma know-how, jak zmusić świat, by na rączki brał” („Robaczewski”). „Już mam dość upadków, mam swoje lata. Już mi te latanie i ryzyko lata” – śpiewa dalej w piosence „Ptak głuptak”. Zaraz jednak dodaje: „ryzykuję, szybuję, robię »wow«, coś psuję, pikuję, robię »ał«”. To życie między „wow” i „ał” warte jest przeżycia, mimo tego, „jak dobry jestem w tym, co robię źle” („Uproszczony rachunek sumienia”). Przecież „zawsze można zrobić źlej”. I ostatni fragment, który warto wziąć sobie szczególnie do serca: „Ogłaszam stan upadłości kolan. By te dowód dały, że na prostą wdzięczność nie jestem za mały” („Dźwiękczynienie”). Jak zapewnia Spięty, „zawsze jest za co dziękować”.
Subskrybuj i ciesz się nieograniczonym dostępem do wszystkich treści
Piotr Sacha