Ks. Adam Wiśniewski wspominał, że powołania kapłańskie, misyjne i lekarskie pojawiły się i dojrzewały razem, aż stworzył w Indiach dom, gdzie znajdują się ludzie najbardziej porażeni przez trąd, samotni i głodni. Ośrodek Jeevodaya działa od 55 lat i nadal jest utrzymywany i prowadzony przez Polaków.
Przygarnął mnie, gdy byłem dzieckiem. Porzucony przez rodziców mieszkałem w kolonii dla trędowatych i żyłem dzięki temu, co udało mi się użebrać. Miałem już zniekształcone ręce i stopy, a na nodze otwartą ranę – mówi Pahun. Był jednym z pierwszych mieszkańców Jeevodaya. Gdy spotkał go ks. Wiśniewski, miał jedynie przepaskę na biodrach i żebraczą miseczkę. Misjonarz zapytał, czy chciałby się uczyć i mieszkać w ośrodku, w którym są inne dzieci. Tak zaczęło się jego nowe życie. Skończył szkołę średnią, założył rodzinę i stał się prawą ręką księdza. Przez dekady odpowiadał za organizację pracy ponad czterdziestu osób zatrudnionych na roli, przy hodowli drobiu i bydła, a także za murarzy, elektryków, kucharki i krawców. – Swą pracą ojciec zmieniał nasze życie. Wraz z nim sadziłem drzewa, obrabiałem pola i patrzyłem, jak płynie woda z pierwszej studni. On nie wypuszczał z ręki różańca, cały czas się modlił. Tak go zapamiętałem. I jak z miłością opatrywał nasze rany, które innych brzydziły – wspomina.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Beata Zajączkowska