Bywa, że schorowany starszy człowiek wymaga opieki, której rodzina nie jest w stanie mu zapewnić. Czy decyzja o umieszczeniu go w placówce opiekuńczej oznacza naruszenie czwartego przykazania?
Udar – jak to zwykle z udarami bywa – przyszedł nagle. Już wcześniej mama Marii wymagała wzmożonej uwagi, bo zdarzało jej się zapomnieć wyłączyć gaz czy zakręcić wodę, ale z dnia na dzień pani Ewa stała się osobą wymagającą pełnej opieki – mycia, karmienia, przewijania. To, czego nie zabrał udar, stopniowo odbierała padaczka, każdy kolejny atak pozbawiał ją kolejnych umiejętności. Na szczęście rodzina stanęła na wysokości zadania – dwie córki działały jak idealnie pracujący tandem, wymieniając się w opiece, pomagali pozostali członkowie rodziny. No i przede wszystkim kochający mąż, sam po dwóch udarach, który nie odchodził od łóżka ukochanej żony. Ale mijały miesiące i było tylko gorzej. Pogłębiały się uszkodzenia neurologiczne, pani Ewa dniami i nocami krzyczała, miała omamy wzrokowe. Jej ciało było powykręcane, widać było, że bardzo cierpi, ale lekarze byli bezradni. Do szpitala nie chcieli jej przyjąć, wzywane pogotowie pomagało tylko doraźnie, leki na receptę nie uśmierzały bólu. W końcu lekarz POZ na kolejnej wizycie powiedział bliskim: „Pomyślcie o zakładzie opiekuńczo-leczniczym, bo się wykończycie. To może trwać miesiącami, będzie coraz gorzej, nie dacie rady”. Mąż chorej początkowo nie chciał o tym słyszeć – choć rozum szeptał, że tak będzie dla wszystkich najlepiej, serce krzyczało: przecież ślubowałeś, że nie opuścisz do śmierci! Nie pomagała dalsza rodzina, która z niedowierzaniem pytała: naprawdę chcecie się jej pozbyć?
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agnieszka Huf