„Dziadku, lubię patrzeć, jak się modlisz”. Marek z dumą spogląda na wnuka. To słowa parolatka, ale wzruszyły do głębi.
To był okres nie tylko rozpaczy, ale i buntu. Kilka lat wozili syna do ogniska muzycznego, widzieli jego talent, zapał i chęć do grania. I nagle ten wypadek. – I wszystko poszło się… – Marek Śpiewok nie znajduje słów, które mogłyby złagodzić jego uczucia. Po co to wszystko, skoro Pan Bóg i tak odebrał, a przecież syn miał być organistą, miał grać na chwałę Bożą. Żona Marka, mimo że od wypadku, w którym syn stracił palce prawej dłoni, minęło już trochę czasu, wzrusza się: „Może było nam za dobrze, może musieliśmy dostać ten krzyż, by stać się lepszymi ludźmi?”. Do dziś nie znajdują odpowiedzi, ale już wyciszyli emocje, pogodzili się z tym, zwłaszcza, że ich syn odnajduje się w służbie kościołowi na innych płaszczyznach. W każdym razie gry nie odpuścił, czym rozczulił kiedyś mamę. – Wiedziałam, że mimo braku palców próbuje grać, ale nigdy przy nas, więc jak usłyszałam go grającego, to łzy same poleciały, choć oczywiście nie jest to granie takie, jak wcześniej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Katarzyna Widera-Podsiadło