Sposób na frekwencję w kościołach. Komentarz Marcina Zielińskiego do niedzielnego II czytania

Dla zlaicyzowanego świata największym świadectwem i dowodem na istnienie Boga jest przemienione życie człowieka wierzącego. Tym, co zrodziło mnie do żywej wiary, było świadectwo księdza, który żył w bliskiej więzi z Jezusem.

Czytanie z Pierwszego Listu Świętego Jana Apostoła (1 J 5,1-9)

„Człowiek naszych czasów chętniej słucha świadków aniżeli nauczycieli; a jeśli słucha nauczycieli, to dlatego, że są świadkami” — napisał Paweł VI w „Evangelii nuntiandi” (n. 41). Dla zlaicyzowanego świata największym świadectwem i dowodem na istnienie Boga jest przemienione życie człowieka wierzącego. Jeśli mówimy dziś o jakimkolwiek kryzysie wewnątrz Kościoła, to potrzebujemy postawić sobie pytanie, czy nie przestaliśmy być świadkami, a świadectwo naszego życia zastąpiliśmy wprawdzie piękną, ale jedynie teorią zza kazalnicy.

Pamiętam, że gdy kilkanaście lat temu stałem w moim parafialnym kościele za filarem i słuchałem homilii, tym, co poruszało moje serce i ostatecznie zaprowadziło do przemiany życia, były liczne świadectwa działania Ducha Świętego, które wychodziły z ust księdza podczas każdej niedzielnej Eucharystii. Ziarenko po ziarenku padało na glebę mojego serca, aż w końcu sprowokowało we mnie pytanie: „Czy chcesz żyć w takiej relacji z Bogiem, o jakiej mówi ten ksiądz?”. Widziałem, jak po każdej Mszy Świętej w kolejce ustawiali się do niego ludzie, którzy przychodzili z prośbą o modlitwę. Kiedy ksiądz zaprosił mnie i moich znajomych na pizzę, co chwilę dzwonił jego telefon: wszyscy prosili o modlitwę wstawienniczą. Jestem pewien, że tym, co zrodziło mnie do żywej wiary, było świadectwo tego człowieka, który żył w bliskiej więzi z Jezusem. Dziś, gdy sam mam relację z Bogiem, wiem, że moje świadectwo przyciąga do wiary innych ludzi. Wiarę może przekazać tylko świadek, człowiek, który sam spotkał żywego Jezusa.

Przeżywamy obecnie kryzys masowej religijności, która nie była oparta o spotkanie z Jezusem, a jedynie o pewne przyzwyczajenie. Kluczem do rozwiązania tego problemu są kolejni świadkowie wiary, którzy będą nieśli dalej swoje doświadczenie spotkania z Panem. Ewangelia musi być głoszona przez usta i życie świadków. Jeśli tak będzie się działo, będziemy mogli być spokojni o frekwencję w kościołach.

Tydzień temu, dwa dni przed Sylwestrem w Świątyni Opatrzności Bożej na modlitwie zgromadziło się 2,5 tysiąca ludzi. Przeżyliśmy wspólnie Eucharystię, Różaniec, półgodzinną adorację w ciszy, po której dzieliłem się słowem. Później uwielbialiśmy Pana i modliliśmy się o uzdrowienie. Ludzie spędzili w Kościele sześć godzin! Najbardziej poruszające są dla mnie momenty, gdy dostajemy wiadomości o osobach nie chodzących do kościoła od lat, którzy modlili się z nami przez cały wieczór. Wyszli z kościoła z pragnieniem pogłębienia swojej wiary. To wszystko dzieje się dzisiaj, w czasach, w których narzekamy na kryzys wiary wśród ludzi. Może to nie kryzys zlaicyzowanego świata, a naszego życia, które przestało być wiarygodnym świadectwem?

Sposób na frekwencję w kościołach. Komentarz Marcina Zielińskiego do niedzielnego II czytania   Młodzi świadkowie ze Skierniewic. Magdalena Gorożankin /Foto Gość

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Zieliński