Popularność filmu „Napoleon” Ridleya Scotta wywołała renesans zainteresowania twórczością tego reżysera.
Wspomina się nie tylko „Gladiatora”, ale także wybitny debiut Scotta – „Pojedynek”, film z 1976 roku, który powstał na kanwie prozy Josepha Conrada. Warto do niego wracać z wielu powodów, choćby niepokojącej dla naszej współczesności analogii… Ale od początku. Fabuła także związana jest z okresem napoleońskim. Porucznik Armand d’Hubert (Keith Carradine) dostaje zadanie odnalezienia porucznika Gabriela Ferauda (Harvey Keitel) i poinformowania go, że z nakazu przełożonych ma zostać osadzony w areszcie domowym. Feraud uważa zachowanie d’Huberta za zniewagę i wyzywa go na pojedynek. Ponieważ nie udaje się go rozstrzygnąć, obiecują sobie kolejne spotkanie. Tytułowy pojedynek trwa… 15 lat – w trakcie kolejnych kampanii Napoleona, a także po ich zakończeniu. Spór ich motywuje i napędza do wspinania się po szczeblach kariery, ponieważ gdy jeden awansuje, drugi robi wszystko, by osiągnąć ten sam stopień – kodeks honorowy zabraniał pojedynkowania się z osobą z niższą rangą. W ten sposób obaj dochodzą do generalskich szlifów. Film należy dziś do klasyki, opisuje się go jako metaforę ludzkich dążeń i zarazem refleksję nad istotą honoru. Jego siłą jest uniwersalizm, bowiem namiętności i determinacja, jaką kierują się obaj oficerowie, wciąż napędzają świat.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że polska polityka w XXI wieku przypomina właśnie pojedynek dwóch „generałów”: Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. To coś więcej niż spór różnych koncepcji państwa – dla każdego oczywisty jest potężny ładunek wzajemnej, osobistej niechęci. Można się było o tym przekonać także podczas obrad pierwszego posiedzenia Sejmu X kadencji. Jeśli ktoś sądził, że ostatnie wybory zakończyły pewną epokę w dziejach polskiej polityki, którą symbolizują nazwiska liderów dwóch obozów politycznych, bardzo się pomylił. Ten pojedynek nadal trwa i – jak w filmie – nie może się skończyć, bo to sprawa honorowa. I choć początek w 2006 roku – znów jak u Ridleya Scotta – wydawał się dość banalny, z biegiem lat nabierał rumieńców, by po katastrofie smoleńskiej stać się pojedynkiem na śmierć i życie.
Nie sposób dziś oddzielić tego, co stało się z polską polityką, od tej sprawy honorowej. Choćby dlatego, że obaj panowie uczynili z wielkich obozów politycznych (wyposażonych w medialne tabory) swoje prywatne armie. Pozycja obu jest w nich tak silna, że trudno wyobrazić sobie scenę polityczną bez tego pojedynku. A zarazem trudno wyobrazić sobie dobrą przyszłość, jeśli nadal będzie on napędzał nie tylko ich, ale i nasze emocje.
Piotr legutko