Pamięta twarz tego bezdomnego, jego oczy i zdanie: „Kiedyś ojciec będzie na moim miejscu”. To były prorocze słowa, zrozumiał to po latach.
Młody Wawrzyniec nie rozróżniał księży ani zakonników, dzielił ich na tych czarnych, diecezjalnych oraz na kapucynów, bez względu na kolor habitu; brązowy, czarny, biały – wszyscy byli kapucynami, bo nosili kaptury. – Dlatego kiedy powiedziałem mamie, że chcę iść do kapucynów, a ona powiedziała to proboszczowi, ten zdziwił się i powiedział, że kapucyni są daleko, w Krakowie, bliżej są franciszkanie. No a ja przecież szedłem do franciszkanów, czyli kapucynów. Przynajmniej tak myślałem – mówi. Franciszkanów znał od zawsze, przyjeżdżali do jego parafii, prowadzili rekolekcje, głosili kazania. W grudniu jeździł do nich z rodzicami, bo tam była żywa szopka. – To zawsze robiło na mnie ogromne wrażenie. Bardzo lubiłem ten klimat, tę atmosferę. Pamiętam, jak z ojcem stawialiśmy stajenkę w domu, z ogromnym namaszczeniem ustawialiśmy wszystkie elementy, było mi to bardzo bliskie – wspomina dziś. Jednak przeżycia związane ze stajenką dzieli na dwa etapy: ten do nawrócenia i ten później, kiedy w jego życiu pojawili się ubodzy i bezdomni.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Katarzyna Widera-Podsiadło