Anielka sama nie wiedziała, jak to się stało, ale otworzyła ręce, i wtedy Najświętsza Panna ułożyła w nich swojego Synka. Był taki maleńki! Tak cudownie pachniał…
Drobne płatki śniegu rozmazują się na umytym oknie. Basia wiesza firanki i kolejny raz zastanawia się, po co te trzy tygodnie sprzątania, biegania po zakupy, prezenty, choinkę i inne rzeczy, bez których te święta mogłyby się obejść. „Mamo, jak ślicznie!” – Basię wystraszył głos syna za jej plecami. „Już wiem, dlaczego jest tak fajnie przed świętami – bo jest tak czysto i pachnąco!”. Basia osłupiała.
Dziś, kiedy wspomina tę scenę sprzed kilku lat, zastanawia się, co by było, gdyby Pan Bóg uleczył wówczas również jej serce. Od lat, trochę jak zaprogramowana, robi wszystko, co przed świętami należy zrobić, by przy wigilijnym stole zmówić modlitwę, złożyć życzenia, przełamać się opłatkiem… Potem zje kolację, zaśpiewa kolędę, ucieszy się radością dzieci z prezentów i choinki. Od dawna się nie cieszy, bo tego się nie nauczyła, a właściwie zalała tę radość łzami. Bo Basia nie pamięta już szczęścia płynącego z tych wydarzeń. W jej domu Boże Narodzenie było smutne. Rodzice często kłócili się ze sobą, nawet w tym dniu. Więc zaczęła się tego czasu bać. Wmówiła więc sobie, że radość z Bożego Narodzenia jest dla małych dzieci, nie dla niej. Z tym przekonaniem budowała święta w swojej rodzinie. Tylko czasem, kiedy wszyscy szli na pasterkę, była smutna, że w sercu nic nie czuje, że choć kocha Jezusa na krzyżu, to nie umie ucieszyć się z Tego w stajence. A tak bardzo chciała!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Katarzyna Widera-Podsiadło