Matka świętego Maksymiliana Kolbego nie czuła się spełniona w małżeństwie i odeszła od męża…
Coraz częściej spotykam się w sieci z zarzutami, że propaguję tezę, iż matki znanych świętych nie były idealne, przez co szargam świętości, niszczę autorytety i sprawiam, że ludzie mogą przestać się modlić za wstawiennictwem lubianego do tej pory pośrednika na drodze do Boga. Ostatnio ktoś mi nawet napisał, że będę odpowiadać na sądzie ostatecznym za „zbezczeszczenie Świętego Maksymiliana Kolbego”. Dlaczego? Bo „oczerniłam i zhańbiłam jego matkę”.
Szczerze mówiąc, jestem zdumiona takim podejściem. Ale też chyba je rozumiem. Powyższe oceny i wpisy na różnych komunikatorach uświadomiły mi ogromną wrażliwość ludzką na osoby wyniesione na ołtarze. Chcemy, żeby były one idealne, nieskazitelne, bez wad i słabości. Żeby miały modelowe rodziny. Dopiero wtedy, jak się wydaje, mogą one nas zachwycać i skutecznie wypraszać potrzebne łaski. Ale w rzeczywistości tak nie jest.
Chrześcijaństwo jest do bólu realistyczne i żaden święty nie jest i nie może być idealny ani też nie otacza się idealnymi ludźmi – bo ich po prostu nie ma. Świętość nie oznacza też bycia idealnym, co widać już na kartach Ewangelii. Właśnie dlatego otwarcie piszę o tym, że matki najbardziej znanych świętych nie były wzorcowe. Kochały swe dzieci i okazywały tę miłość tak, jak umiały, pewnie najlepiej, jak tylko mogły. Nie szkodzi, że w sposób niedoskonały. Bywały dla swych pociech surowe i apodyktyczne, jak przywoływana już Marianna Kolbe, która zresztą sama o sobie mówiła: „Zawsze czułam się niezdolna być dobrą żoną i matką”. Dla swych dzieci bywała ostra, nie rozpieszczała ich, nie znosiła sprzeciwu. Nie czuła się też spełniona w małżeństwie, dlatego, gdy wszyscy synowie dorośli, odeszła od męża (za jego zgodą)… do klasztoru. Takie są fakty. Ich ujawnianie jednak nie jest wcale profanacją. Zresztą życiorys Marianny Kolbe warto czytać w całości: św. Maksymilian Maria Kolbe bowiem w zakonie franciszkanów pozostał ostatecznie właśnie dzięki matce. „Co by się stało, gdyby ona nie podała mi wtedy swej ręki?” – wspominał po latach.
Ostatecznie Kolbowa przeżyła śmierć pięciu synów. Po śmierci Maksymiliana, który w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau w czasie II wojny światowej oddał dobrowolnie życie za współwięźnia, podpisywała się jako „Matka Boleściwa”. W klasztorze (w którym przebywała 33 lata) przeżyła też duchowe oczyszczenie. Czy można powiedzieć, że pisząc o tym, profanuję świętych?
Milena Kindziuk