O udzielaniu pomocy górnikom rannym w czasie pacyfikacji katowickiej kopalni Wujek 16 grudnia 1981 r. i niezabliźnionej ranie mówi prof. Marek Rudnicki.
Barbara Gruszka-Zych: Kiedy pacyfikowano kopalnię Wujek, pracował Pan w położonym najbliżej niej Centralnym Szpitalu Klinicznym w Ligocie.
Prof. Marek Rudnicki: Mieszkaliśmy wtedy w pobliżu kopalni, a moja żona Joanna, neurolog, przez kilka lat pracowała tam jako lekarz zakładowy. Byliśmy związani z Wujkiem, bo ojciec żony przepracował w tej kopalni prawie 30 lat. Przejeżdżaliśmy obok niej prawie codziennie. Zatrudnieni w niej górnicy byli naszymi pacjentami.
W szpitalu w Ligocie działała wtedy silna Solidarność.
Nasza uczelnia, ówczesna Śląska Akademia Medyczna, miała dobrze zorganizowane struktury Solidarności. Jeden z sekretarzy PZPR jesienią 1980 r. nazwał nas nawet „ośrodkiem zarazy”. Kiedy na początku stanu wojennego pojawiły się informacje o akcjach milicji i ZOMO przeciwko górnikom i hutnikom z dużych zakładów pracy, pod przewodnictwem ówczesnego adiunkta – prof. Grzegorza Opali, zaczęliśmy przygotowywać szpital do przyjęcia rannych. Część pacjentów wypisaliśmy do domu, w izbie przyjęć zgromadziliśmy łóżka i wózki dla chorych, wielu z nas pozostało w pracy. Już 15 grudnia, kiedy doszło do pacyfikacji kopalni Manifest Lipcowy, byliśmy przygotowani na najgorsze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.