Piątkowy wieczór. Ładna pogoda. I spacer po Warszawie. Z rynku Starego Miasta, Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem do placu Trzech Krzyży. Mijam Pałac Prezydencki. Grupka kilku osób stoi pod białym namiotem stowarzyszenia Solidarni 2010.
Na każdą z tych osób przypada chyba czterech strażników miejskich. Gdzie odwrócę głowę – tam strażnik. Członkowie stowarzyszenia Solidarni 2010 zbierają podpisy wzywające m.in. do postawienia Donalda Tuska przed Trybunałem Stanu za zdradę narodowych interesów. Chodzi o wyjaśnianie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Ktoś do namiotu podchodzi, ktoś dyskutuje. Nie ma burd, nie ma krzyków ani bijatyk.
Na chodniku czyściutko, bo znicze, zdjęcia i wiązanki kwiatów są sprzątane. Wiadomo, nic nie może przeszkadzać spacerującym. Warszawa to nowoczesne, europejskie miasto, a nie jakiś zakompleksiony ciemnogród. 300, może 400 metrów dalej, pod bramą główną Uniwersytetu Warszawskiego inny świat. Właśnie kończy się jakiś europejski festiwal.
Na terenie kampusu uniwersyteckiego odbywa się koncert rockowy. Tłum ludzi, częściowo pijanych, tłoczy się, by wejść na teren kampusu. Ktoś mnie zaczepia, ktoś głośno przeklina, ktoś inny rozbija butelkę. Potłuczonego szkła i na chodniku, i na ulicy sporo. I sporo młodych ludzi pijących alkohol. Z trudem przechodzę dalej. Żadnych barierek, strażników, służb porządkowych, policji.
No ale imprezy europejskie to co innego niż dewoci, wariaci i spiskowcy. Tych ostatnich trzeba nieustannie nadzorować, bo są potencjalnie niebezpieczni. Zagrażają demokracji. A nuż zapalą znicz. Albo – o zgrozo – położą kwiaty. A imprezy europejskie? Nowoczesność, młodość i przyszłość. Tu nie ma czego pilnować.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek