„Napoleon” z 1927 roku znalazł się na ogłoszonej z okazji stulecia narodzin kina watykańskiej liście „niektórych ważnych filmów”.
Z oceną najnowszej produkcji Ridleya Scotta należałoby się wstrzymać do chwili jego premiery na vod, gdzie ma znaleźć się pełna, dłuższa o godzinę wersja „Napoleona”. Natomiast to, co zobaczyliśmy w kinie, niestety rozczarowuje. I nie chodzi bynajmniej o nieścisłości historyczne, bo w końcu film nie jest dokumentem, a dla Ridleya Scotta historyczne wydarzenia są tylko punktem wyjścia do opowiedzenia ciekawej historii, czego przykładem chociażby „Królestwo niebieskie”. O jego stosunku do historii świadczy odpowiedź, jakiej w dzienniku „The Times” udzielił krytykom zarzucającym mu nieścisłości w tej materii. „Byłeś tam? Nie? No to się zamknij” – brzmiała, przedstawiona tu w złagodzonej formie, wypowiedź reżysera. Kinowa, trwająca prawie 160 minut wersja filmu wydaje się pozbawioną życia ilustracją ważnych zdaniem reżysera wydarzeń z życia Napoleona, okraszona kilkoma rzeczywiście imponującymi scenami bitew. Głównym wątkiem staje się relacja pomiędzy Napoleonem a Józefiną de Beauharnais. Drewniana kreacja Joaquina Phoenixa w roli tytułowej z pewnością filmowi nie pomogła.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz