Czy książki o hospicjach są potrzebne? Czy mogą stanowić pomoc?
Otrzymałam propozycję od szefa znanego wydawnictwa, żeby napisać książkę o tym, co tak naprawdę dzieje się w hospicjach dla dzieci. Byłam zaskoczona, gdyż spotkanie przebiegało w miłej atmosferze i nie spodziewałam się, że popijając kawę, będziemy rozmawiać o śmierci najmłodszych.
Mój rozmówca przywołał konkretny przykład: wyznanie rodziców, którzy towarzyszyli swemu nieuleczalnie choremu dziecku, gdy odchodziło z tego świata. I właśnie to dziecko, sześcioletnie, pocieszało mamę i tatę, tłumacząc im, że idzie do lepszego świata, w którym czeka na nie kochający Pan Jezus. Szok rodziców był tym większy, że oboje byli ateistami, a ich umierający synek tłumaczył, że w niebie będzie jeszcze bardziej kochany niż tutaj, na ziemi. Jak to się stało, że takie słowa padły z ust dziecka z niewierzącej rodziny? Skąd wiedziało, że istnieje niebo? – zastanawiali się małżonkowie. Rok po pogrzebie synka oboje przyjęli chrzest… „Takich ludzi poszukaj i o nich napisz! Dzieci w obliczu śmierci często nawracają swoich najbliższych” – usłyszałam od pomysłodawcy książki.
Przypomniałam sobie, jak przed laty pisałam do jednej z gazet reportaż z hospicjum dla dzieci. Pamiętam pięcioletnią dziewczynkę chorą na białaczkę, która mówiła: „Mamusiu, dlaczego płaczesz, że ja umieram? Przecież tłumaczyłaś mi, że w niebie jest pięknie. Będę tam czekać na ciebie. A jak już przyjdziesz, będziemy się razem bawić…”. A dziesięcioletni chłopczyk prosił rodziców: „Obiecajcie mi, że nie będziecie się kłócić, jak umrę. I że będziecie przyjmować Pana Jezusa do serca” (oboje rodzice po kilkunastu latach przystąpili do spowiedzi i na pogrzebie synka przyjęli Komunię. Do dziś należą do wspólnoty neokatechumenalnej, mają czwórkę kolejnych dzieci).
Zdarza się, że umierające maleństwa potrafią przemienić swoich rodziców. Wyznaczyć im drogę na dalsze życie. Wskazać Tego, który jest drogą, prawdą i życiem. Czy z perspektywy wiary może być coś ważniejszego? – właśnie o tym miałaby być ta książka. Ale nie podjęłam jeszcze decyzji, czy będę ją pisać. Nie wiem, czy udźwignę temat. I czy takie książki są w ogóle potrzebne? Czy nie przytłoczą? Czy mogą stanowić dla kogoś pomoc? Bo tylko wtedy ma sens zaglądanie do sanktuarium, któremu na imię „hospicjum dla dzieci”.
Milena Kindziuk