Marzy mi się świat, w którym wszyscy będą dostrzegać w niepełno-sprawnych po prostu zwykłych ludzi. Pełnoprawnych, z potrzebami, talentami, charakterami – mówi s. Anuarita Tutka, dyrektorka Ośrodka Rewalidacyjno-Wychowawczego w Puławach.
Agata Puścikowska: Skąd pochodzisz?
S. Anuarita Tutka: Z Biłgoraja. Rodzina wielodzietna, robotnicza. Ja najmłodsza – wyczekana, kochana córka. W Biłgoraju była pierwsza w Polsce wioska dziecięca. Co musiało na mnie wywrzeć wpływ, bo od młodości chciałam pracować z dziećmi pozbawionymi dobrej opieki. Chciałam w przyszłości pracować w domu dziecka. Wybrałam studia z pedagogiki opiekuńczo-wychowawczej. Ale jednocześnie myślałam o życiu zakonnym. I chciałam więcej, mocniej i lepiej. Ale nie dla siebie – dla innych. W Biłgoraju były misjonarki benedyktynki. Znałam je, jeździłam na oazy, rekolekcje.
I chciałaś do nich dołączyć?
Właśnie nie. Buntownicza natura zdecydowała, że postanowiłam szczęścia szukać gdzieś indziej. Pojechałam więc na rekolekcje do innego zgromadzenia, chyba żeby się przekonać, że to „inne” to… nieporozumienie. Dałam sobie chwilowo z zakonem spokój. Najpierw studia. Jednak po roku na uczelni powołanie nie dało o sobie zapomnieć. Jednocześnie – za radą bardzo fajnej znajomej – wciąż modliłam się do Ducha Świętego o rozeznanie powołania, o światło. Przechodziłam różne zawirowania, ale się modliłam. I gdy w końcu dotarłam do „moich” sióstr w Lublinie, wyrzuciłam jednym tchem, że chcę pracować z dziećmi, że myślę o zakonie, ale chcę też skończyć studia. Tylko jak to połączyć? Siostra przełożona spojrzała na mnie, uśmiechnęła się i mówi: „To jest niesamowite. Kilka dni temu była u nas matka generalna. Rozmawiałyśmy, że dobrze by było wrócić do korzeni. A nasze korzenie to praca w domach dziecka, z sierotami. I jeśli tylko przyjdą młode dziewczyny, chętne, by się tego podjąć, wrócimy do takiej pracy”. To była akurat niedziela Zesłania Ducha Świętego. Przypadków nie ma. Wstąpiłam do Zgromadzenia Sióstr Benedyktynek Misjonarek, które w charyzmacie mają pracę z dziećmi wykluczonymi, skończyłam studia na UMCS. Pracę magisterską pisałam o naszym domu dziecka, założonym przez matkę Klarę Szczęsną w Łucku na Wołyniu. Proponowano mi pozostanie na uczelni, doktorat. Ale wybrałam, i do dziś nie żałuję, od razu pracę wychowawczą, praktykę.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.