Po seansie filmu „Wandea. Zwyciężyć lub umrzeć” zapytałem kilku młodych absolwentów francuskiego liceum, co wiedzą o powstaniu w Wandei w czasie rewolucji francuskiej. Nie bardzo się orientowali, o co chodzi.
Niektórzy słyszeli, że był jakiś bunt, ale na tym się kończyło. Nic w tym dziwnego, bo ten temat praktycznie nie istnieje w oficjalnych przekazach i szkolnej edukacji. A jeżeli już, to jedynie w obowiązującej, propagandowej i mocno lewicowej wersji.
Na początku było show
Każde bardziej obiektywne spojrzenie na wydarzenia, jakie rozegrały się w Wandei i pobliskich departamentach w latach 1793–1796, o których opowiada film, zyskuje miano prawicowego, co od razu podaje w wątpliwość wiarygodność przedstawianych na ekranie faktów. Film Paula Migota i Vincenta Motteza spotkał się z negatywnym przyjęciem lewicowej krytyki, bo przedstawia ciemną stronę francuskiej rewolucji.
Chociaż dla Wandejczyków pierwszoplanowy bohater, François Athanase Charette de La Contrie, stał się ikoną oporu przeciw Republice, film nie jest hagiografią. Rozgrywające się na ekranie wydarzenia śledzimy z jego perspektywy, więc produkcja nie jest też wojenną epopeją, która przedstawiłaby całą historię wandejskiego zrywu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz Dziennikarz działu „Kultura”, w latach 1991–2004 prezes Śląskiego Towarzystwa Filmowego, współorganizator wielu przeglądów i imprez filmowych, współautor bestsellerowej Światowej Encyklopedii Filmu Religijnego wydanej przez wydawnictwo Biały Kruk.