Przed wielu laty, w ostatni dzień oazowych rekolekcji, zostałem poproszony przez księdza, aby zanieść Komunię Świętą pewnej pani, która poważnie zachorowała. Wyczuwałem, że proszący o tę posługę czuli się skrępowani. Uważali, że to dla mnie uciążliwość, bo rozpoczynała się agapa, a ja miałem stracić jej początek. Ale ja… Cóż, byłem szczęśliwy.
Było po ulewnym deszczu, a świat oświetlały promienie chylącego się ku zachodowi słońca. Szliśmy z mężem wspomnianej kobiety szutrową drogą, z trudem omijając kałuże. My i Pan Jezus. By sprawić radość tej, która tak bardzo na Niego czekała. By i jej mąż, starszy już człowiek, mógł stwierdzić, że zatroszczył się o swoją ukochaną najlepiej, jak mógł. Idąc z eucharystycznym Jezusem i przeskakując z Nim na piersi przez wodę, doświadczyłem, jak chyba nigdy wcześniej w życiu, że bardzo Bóg kocha prostotę. Zostawił nam samego siebie w pokarmie najbardziej podstawowym. I nie oczekując rozściełania przed sobą dywanów, gotów jest wyjść ku nam nawet na błotnistych drogach…
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.