Na tak zadane pytanie odpowiedź wydaje się oczywista. Nikt. Prawda? No właśnie – nieprawda. Pod wpływem materiału nagranego przez jednego z internetowych twórców sam postanowiłem podzielić się doświadczeniami. I okazuje się, że jest jednak sporo osób, które uważają, że niektórzy na nienawiść zasługują.
Dzieląc się doświadczeniem nienawiści, a często także słownej przemocy, jaka spotyka twórców (w tym na przykład mnie) w internecie, ani przez chwilę nie miałem nadziei, że moja perspektywa trafi do tych, którzy są jej źródłem. Jestem dość łatwowierny, ale nie naiwny. Chciałem uświadomić odbiorcom pewien mechanizm. Sposób działania, moim zdaniem, nie tylko niesprawiedliwy, ale przede wszystkim demolujący społeczności – w ogóle – i poszczególnych ludzi – w szczególe. Platformy internetowe, media społecznościowe w dużej mierze czerpią zyski z akceptacji treści, które są nienawistne, krzywdzące, a czasami łamiące prawo. Rozumiem, że nie jest łatwo takie treści wyłapywać, ale sądzę, że platformy dysponują narzędziami, które potrafią to robić. Tyle tylko, że z nich nie korzystają. Nie robią tego wyłącznie z jednego powodu. Zarabiają na zaangażowaniu widzów, które mierzą czasem spędzonym na platformie oraz ich aktywnością. Komentarze przemocowe wywołują więcej emocji niż pozytywne czy neutralne, więc – z punktu widzenia platformy – ich ograniczanie jest działaniem na własną szkodę. No właśnie. Własną, a nie społeczności, która z platformy korzysta. Skąd wiem, że Facebook, YouTube, Instagram, Twitter czy inne mają odpowiednie narzędzia? Bo wymienione je stosują – tyle tylko, że w stosunku do twórców, a nie do widzów.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek