O pracy w Sejmie, odrzuceniu kandydatów na wicemarszałków z PiS oraz stosunku do spraw światopoglądowych mówi Marek Sawicki.
Bogumił Łoziński: W Pana politycznej drodze ważniejsze było pełnienie funkcji ministra rolnictwa czy marszałka seniora?
Marek Sawicki: W mojej politycznej drodze ważniejsze było i jest bycie posłem, a te funkcje trafiły się po drodze, przyszły, kiedy była na to pora. Zaczynałem swoją ścieżkę polityczną od startu w wyborach samorządowych w 1990 r. na radnego gminy Repki. W tym samym roku zostałem wybrany na wójta tej gminy – funkcję tę pełniłem przez dwie kadencje. W wyborach do Sejmu w 1993 r. trafiłem na listę Polskiego Stronnictwa Ludowego i zostałem posłem.
Otrzymał Pan propozycję objęcia jakiegoś resortu w rządzie, który ma stworzyć koalicja partii mających większość w Sejmie?
Pierwszego dnia po wyborach, kiedy już wiedziałem, że mam mandat, zadzwoniłem do prezesa Kosiniaka-Kamysza i powiedziałem mu, żeby sobie mną głowy nie zawracał, nie aspiruję do funkcji rządowych. Ja je pełniłem i uważam, że teraz powinni to robić młodsi, już dzisiaj lepiej przygotowani, sprawniejsi niż ja. Znam swoje ograniczenia, mam 65 lat i to jest dobry wiek, żeby z moim doświadczeniem doradzać, wspierać, pracować właśnie w Sejmie i realizować się jako ustawodawca.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.